„…We're all architects of our own private hell
No-one can hurt us like we hurt ourselves…”
[Young Guns – Bones]
[Young Guns – Bones]
Od samego rana pracował
nad listą, nie robiąc sobie na nic przerwy. Isaac, Madison i Alano pracowali
razem z nim, wiedząc, że mają mało czasu. Furia co chwilę zerkał na lusterko
bądź zdjęcie Dixona zawieszone wraz z resztą fotografii porwanych dzieci na
tablicy korkowej. Intensywna praca się opłacała – we czwórkę zakończyli
eliminację osób, które nie miały dostępu do danych pracowników Ministerstwa.
Rozpoczęli rozdzielanie obowiązków, gdy rozległ się dźwięk, na który Harry cały
czas czekał. Lusterko. Dixon.
— Furia, tylko nie trać
głowy — rzekła szybko Madison.
Odebrał. Na tafli
pojawiła się twarz małego Dixona. Chłopczyk był wyraźnie przerażony, ale nie
miał żadnych ran.
— Haly!
Widząc go zdrowego,
auror miał ochotę wybuchnąć płaczem jak małe dziecko, ale słowa Madison obiły
mu się o uszy.
— Dixon, nic ci nie
jest?
— Nie, zabieź mnie
stąd.
— Zabiorę — zapewnił
szczerze, ale wiedział, że nie może tracić czasu. — Pamiętasz, co ci mówiłem? —
Chłopczyk pokiwał głową. — Widziałeś kogoś?
— Jakaś gluba pani
psynosi mi jedzenie.
— Jak wygląda?
— Jest gluba, ma duźy
nos i długie, białe włosy jak Silvel.
Isaac szybko zanotował
uzyskane informacje na pergaminie.
— A widziałeś tego
pana, który cię zabrał? — pytał Harry.
— Nie. Miał kaptul i śmieldział
jak twoje lulki.
Isaac spojrzał na Furię
z niezrozumieniem, a ten szybko pokazał mu paczkę papierosów leżących na
biurku. Nie miał pojęcia, skąd Dixon zna ten zapach, skoro zawsze starał się
nie palić przed i w trakcie wizyty u chłopca, ale informacja była ważna.
— Powiedział coś?
— Powiedział do tej
pani Lox i źeby mnie zamknęła w
pokoju.
— Widziałeś jeszcze
jakieś dzieci?
— Jakaś mała
dziewczynka z włosami jak ciocia Jas.
— Zabierali cię gdzieś
czy cały czas jesteś w jednym pokoju?
— Tylko tutaj i do
łazienki.
— Okej. Teraz powiedz
mi, czy widziałeś, jak wygląda dom z podwórka?
— Nie. Od lazu pśynieśli
mnie do domu.
— A jak wygląda pokój,
w którym siedzisz?
— Jest bźydki. Ma
ciemne ściany i nić tu nie ma oplóć łóśka i kilku zabawek.
— A masz tam okno?
— Tak.
— Sięgniesz do niego
ręką?
— Tak.
— Podejdź do niego i
ułóż lusterko tak, żebym widział, co za nim jest, dobrze?
— Dobźe.
Przez chwilę w lusterku
odbijały się ciemne ściany pomieszczenia, w którym znajdował się Dixon. Później
usłyszeli, jak biegnie do okna i Harry dostrzegł zarysy podwórka. Według jego
rozeznania chłopczyk znajdował się na pierwszym piętrze budynku. Dostrzegł dużo
drzew, piaskownicę i ceglaną ścieżkę. W oddali znajdował się fragment innego
budynku zbudowanego z drewna oraz tabliczkę. Prawie zaklął głośno, nie mogąc
tego rozczytać, a przecież nawet nazwa ulicy czy czegoś podobnego mogła im
pomóc. W lusterku ponownie pojawiła się twarzyczka Dixona.
— Haly, ktoś tu idzie —
szepnął.
— Schowaj lusterko.
— A psyjdzies po mnie?
— Przyjdę, kochanie.
Obiecuję.
Połączenie zerwało się.
Zapadła cisza. Furia wpatrywał się jeszcze chwilę w lusterko, w którym odbijała
się jego twarz.
— Dużo drzew, piaskownica,
ceglana ścieżka, w oddali drewniany dom. Była jakaś tabliczka, ale nie mogłem
nic rozczytać. Co najmniej piętrowy dom — powiadomił.
Isaac wszystko
zanotował.
— Dobra robota —
powiedział cicho.
— Lox? To musi być
jakiś skrót lub przezwisko — mruknął Alano, patrząc w notatki.
— Dixon nie wymawia
literki r. Mogło mu chodzić o Rox —
zauważyła Madison.
— Roxanne — mruknął
Isaac.
— Trzeba zobaczyć, czy
jest takie imię na liście — powiedział Furia. — Jeśli nie, to poszukamy jako
żonę, siostrę, matkę bądź córkę w prywatnych aktach. Jeżeli tego nie
znajdziemy, będzie trzeba zacząć przesłuchiwać wszystkich.
Od razu się tym zajęli,
a Harry, z nadzieją w sercu, napisał wiadomość do Syriusza.
Odezwał
się. Nic mu nie jest.
Harry
Łapa wpatrywał się w tę
krótką wiadomość zaszklonymi oczami. Nie było to wiele informacji, ale te
najważniejsze. Widział po piśmie, że Furia szybko pisał ten skąpy liścik.
Pewnie od razu zaczął korzystać z uzyskanych od Dixona informacji i szukał
sprawcy. Syriusz był mu za to bardzo wdzięczny. Teraz najważniejesze było
odnalezienie jego syna. Co prawda wolałby wiedzieć, na jakim etapie są
poszukiwania, ale ufał Harry’emu. W pewnym stopniu nawet cieszył się, że to
jego chrześniak dał jego synowi dwukierunkowe lusterko, a nie on. Pewnie gdyby
zobaczył syna na tafli, nie potrafiłby opanować emocji i straciłby szanse na
uzyskanie jakichś informacji. Młody auror na pewno działał spokojniej i skupił
się na zbieraniu danych, a nie na swoich emocjach. W końcu był łowcą
czarnoksiężników i musiał działać rozważniej.
Podał kawałek pergaminu
Carmen, która tępo wpatrywała się w ścianę. Przeczytała wiadomość i na nowo
wybuchnęła płaczem, ale wiedział, że to z ulgi i radości. Tonks przytuliła ją
mocno do siebie.
— Znajdzie go —
szepnęła pocieszająco.
Od kiedy dowiedziała
się o porwaniu Dixona, razem z Remusem nie opuszczali Blacków. Od razu
załatwili w pracy urlop, żeby móc ich wspierać w tak trudnych dla nich
chwilach. Łapa w ogóle nie myślał o pracy, co nie było dziwne, dlatego Lunatyk
wszystko załatwił, aby po wszystkim nie miał problemów. Silver również była
tutaj dość często. Harry pojawił się tylko raz, ale Syriusz nie miał mu tego za
złe. Zajmował się sprawą Dixona i wszyscy na niego liczyli, a on z Carmen
najbardziej.
Serce Furii zabiło szybciej,
kiedy Madison przybiegła z informacją, że żona pracownika z działu
Bezpieczeństwa Publicznego ma na imię Roxanne. Alex Dekon miał dostęp do
prywatnych akt większości pracowników Ministerstwa Magii. Madison zdobyła o nim
sporo informacji, a jedna z nich była taka, że swoje dziecko oddali do adopcji.
To była niemal odpowiedź na ich pytania. Zdobyli jego teczkę po argumentacji, o
co jest podejrzany. To tam znaleźli adres jego domu. Natychmiast poszli zbadać
okolicę, a Harry niemal z paniką przyznał, że to nie jest to miejsce, które
pokazywał mu Dixon przez lusterko.
— Musiałby być idiotą,
żeby trzymać te dzieci w swoim domu — stwierdził Isaac. — Muszą być gdzieś
indziej.
— Co robimy?
— W aktach nie ma
wspomnianego żadnego innego mieszkania? — Alano pokręcił głową. — Musimy podrzucić
mu pluskwę. Zaklęcie tropiące.
Nie było to łatwe
zadanie, ale nie mieli innego wyjścia. Musieli połączyć osobę z mapą, aby jego
pozycja była widoczna. Do tej akcji wybrali Madison, która potrafiła dobrze się
zakręcić i była najlepsza w tej dziedzinie. Wzięli jedną z map Anglii, a
dziewczyna dokładnie przyjrzała się zdjęciu, aby nie pomylić osób. Obserwowała
mężczyznę przez dobre dwie godziny, nie mając możliwości rzucić na niego
zaklęcia. Problem polegał na dotknięciu go różdżką, a później szybkim
połączeniu z mapą. Wykorzystała moment, gdy znaleźli się razem w windzie. Przy
zatrzymaniu urządzenia celowo na niego wpadła, udając, że straciła równowagę.
Przeprosiła go, chowając za gazetą mapę. Jej różdżka dotknęła jego pleców, a
kiedy tylko wyszedł, dotknęła nią mapy. Na pergaminie zaczęły tworzyć się
korytarze Ministerstwa Magii. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy dostrzegła
czerwoną kropkę, a nad nią współrzędne. Zaklęcie zostało rzucone poprawnie.
Natychmiast wróciła do czekających na nią niecierpliwie chłopaków. Oznajmiła im
dobrą wiadomość i na zmianę wpatrywali się w czerwoną kropkę, czekając, aż
mężczyzna wyjdzie z pracy.
Alano krzyknął
sfrustrowany, kiedy facet dostał się do mieszkania, które już sprawdzili. Isaac
zastanowił się chwilę.
— Może jego żona się
nimi zajmuje, a on się tam deportuje dopiero z nową osobą.
— Myślisz, że dowiemy
się, gdzie jest to miejsce dopiero po kolejnym porwaniu? — Madison zagryzła
wargę.
— Takie odnoszę
wrażenie. Na razie nie mamy innego tropu. Musimy go obserwować.
— Szkoda, że nie możemy
go zamknąć i wcisnąć w niego Veritaserum — mruknął Alano.
— John nas zabije, jak
zrobimy coś takiego i okaże się, że to jednak nie on — wymamrotał Isaac. — Bądź
co bądź, to tylko nasze podejrzenia, a Dixona nie weźmie do końca poważnie, bo
to małe dziecko.
Obserwowali. Godzinę.
Pięć. Dwanaście. Dwadzieścia cztery. Widzieli, że Harry traci nadzieję i
niewiele mu brakuje do złamania regulaminu aurorów, żeby przechwycić
podejrzanego i siłą wycisnąć z niego informacje. Tęczówkami bez życia wpatrywał
się w czerwoną kropkę. Był blady i zmizerniały. Najgorsza była chyba
świadomość, że porwane dzieci mogły być już wywiezione za granicę, a wtedy
szanse na odnalezienie gwałtownie spadały. Raz do ich biura przyszła Silver w
celu podniesienia go na duchu.
— Jak się trzymają? —
spytał cicho Furia.
— Carmen non stop
chodzi zapłakana, a Syriusz snuje się po domu jak duch — mruknęła. — Gdyby nie
Remus i Tonks, to chyba w ogóle by nie spali i nie jedli.
Mijał już czwarty dzień
od porwania chłopca, a aurorzy podświadomie czekali na kolejne uprowadzenie
następnego dziecka.
— Chłopaki, deportował
się do Londynu — powiadomiła Madison, obserwując mapę. Widząc zmianę w
sytuacji, od razu do niej podeszli. — Jest w jakiejś opuszczonej uliczce.
Obserwowali, jak przez
kilkanaście minut stoi w miejscu, aż nagle wyszedł na ulicę i niespodziewanie
zniknął. Rysy mapy się zmieniały.
— Jest w Cheddar —
powiadomiła głośno dziewczyna. — Przy wzgórzu Mendip.
Poderwała głowę,
kierując wzrok na trójkę mężczyzn.
— Mamy go — powiedział
Alano.
— Czekajmy na sygnał o
porwaniu — zauważył trzeźwo Isaac, choć widział niecierpliwość Harry’ego.
Nie minęło nawet
piętnaście minut, gdy przekazano im informację o kolejnym porwaniu. Dłużej nie
czekali. Pognali w stronę punktu deportacyjnego i przenieśli się do Cheddar na
obrzeża wioski. Furia już z daleka dostrzegł znajomy budynek z drewna, który
widział w lusterku, a dalej dwupiętrowy dom z ceglaną ścieżką i piaskownicą
wśród liściastych drzew. Szybko rozplanowali całą akcję, spodziewając się dwóch
osób w środku. Zabezpieczyli dom przed ucieczką i ruszyli do ataku. Obeszli
cały budynek, zaglądając przez wszystkie okna, a zachodzące słońce ułatwiało im
ukrywanie się. Alano dostrzegł trzy osoby w jednym z pokoi na tyłach. Jednym z
nich był porywacz, pozostałych dwóch widział pierwszy raz na oczy, dlatego
postanowili ich także zatrzymać. Kobiety nigdzie nie dostrzegli, więc musiała
być na piętrze. Cicho uchylili drzwi. Nie zawył żaden alarm, więc po cichu weszli
na korytarz. Byli już przy schodach, kiedy usłyszeli kroki. Szybko ukryli się w
możliwych miejscach: pod schodami, w cieniu i za szafą. Ktoś zaczął schodzić po
schodach. Kobieta przeklinała pod nosem, używając słów nowy bachor. Harry i Alano ukryli się głębiej pod schodami, kiedy z
pomieszczenia wyszedł jakiś facet.
— Ile ich jest?
— Ósemka. Są na górze.
Oboje ponownie weszli
po schodach na górę. Drzwi do pomieszczenia obok zostały otwarte, dlatego
aurorzy postanowili zrobić szybką akcję, oszałamiając pozostałą dwójkę. Isaac i
Madison podkradli się bliżej drzwi, a w tym czasie Harry i Alano ruszyli na
górę. Nawet nie usłyszeli dwóch ciał opadających bezwładnie na ziemię. Furia i
Hiszpan byli w połowie schodów, kiedy otworzyły się drzwi wejściowe. Nie mieli
możliwości ukrycia się i byli na widoku. Facet wchodzący do środka spojrzał w
ich stronę. Nie zdążył wypowiedzieć słowa, bo uderzyło go zaklęcie z różdżki
Harry’ego. Niefortunnie uderzył głową w stolik, który przechylił się, a wazon
spadł na ziemię i stłukł się na małe kawałki. Na piętrze rozległy się szybkie
kroki. Usłyszeli ich. Hiszpan kiwnął jedynie Isaacowi i Madison, aby się
schowali, chcąc zostawić cele w przekonaniu, że jest tutaj tylko dwójka
aurorów. Na szczycie schodów pojawił się jeden z facetów, a drugi już do niego
biegł. Mężczyzna uchylił się przed klątwą, która uderzyła w ścianę i sam
wyciągnął różdżkę. Rozgorzała bitwa z niekorzystną pozycją dla dwójki aurorów
stojących na schodach.
— Drętwota!
Furia uchylił się w
ostatniej chwili przed promieniem i sam cisnął klątwą w przeciwnika. W
następnym momencie poręcz rozsypała się na małe kawałki, stwarzając
niebezpieczeństwo spadnięcia z kilku metrów na posadzkę. Drzwi za nimi ponownie
się otworzyły. W tym momencie Madison i Isaac ujawnili swoją obecność,
ochraniając tyły Furii i Hiszpana.
Harry z wściekłością
ciskał zaklęciami z myślą, że gdzieś tam jest jego ukochany chrześniak. W
pewnym momencie promień drasnął go mocno w ramię, ale w ogóle tego nie odczuł.
Rzucił zaklęcie wybuchające pod nogi dwójki facetów, a podłoga z hukiem wyleciała
w powietrze. Furia i Alano skorzystali z tej sposobności i wbiegli na górę,
przeskakując przez dziurę. Dostrzegli, że wpadli w małe tarapaty, gdyż na
piętrze było dwóch kolejnych mężczyzn. Świadomość, że te osoby porwały jego
kochanego Dixona i chcieli wywieźć go za granicę, sprawiła, że Harry wpadł w
furię. Z impetem cisnął klątwą w jednego z nich, a ten wleciał w ścianę. Brunet
nie zdążył jednak zarejestrować, że lampa osunęła się z sufitu i runął na
ziemię, kiedy uderzyła go w głowę, rozcinając skórę czaszki. Cudem nie spadł ze
schodów, bo znalazł się tuż na ich skraju. Po drodze w dół pewnie złamałby
kark. Zrzucił z siebie resztki lampy i nie zważając na rwący ból głowy,
ponownie dołączył do walki. Na parterze także trwała bitwa, gdyż
niespodziewanie pojawiła się grupka mężczyzn. Harry czuł, że znaleźli
odpowiedni moment i było tutaj tyle osób, ponieważ dzisiaj miało dojść do
wywozu dzieci. To dodało mu siły. Mieli doskonałą okazję, żeby dorwać całą szajkę.
Jakieś zaklęcie odbiło
się od ściany, powalając jednego z napastników na posadzkę, przy czym ten
zgubił różdżkę. Furia nie zdążył go dobić, bo napastnik przewrócił go na
ziemię, uginając mu kolana kopniakiem. Facet, z triumfalnym uśmiechem, wymierzył
w niego pięścią, ale brunet zdołał go powstrzymać przed uderzeniem. Mężczyzna
przytrzymał jego nadgarstek z różdżką i wymierzył jeszcze raz. Harry niemal
stęknął pod ciężarem tak olbrzymiego faceta, a jego wielka pięść z łatwością
mogłaby złamać mu szczękę, nos lub pozbawić go przytomności. Wolną ręką sięgnął
po część rozbitej lampy i uderzył napastnika w czaszkę. Mężczyzna zwalił się z
niego zaskoczony i spadł ze schodów. Po czterech stopniach wypadł przez rozwaloną
barierkę i z łomotem upadł na ziemię. Harry szybko podniósł się do pionu i
dołączył do dzielnie walczącego Hiszpana, który miał na karku dwójkę
przeciwników. Furia poczuł krew spływającą z rozciętej głowy, ale zignorował
to. Niestety, wpłynęła ona na jego zmysły i pobudziła instynkt mordercy.
Ocknął się z transu,
dostrzegając mnóstwo rozpryśniętej na ścianie krwi i mężczyznę siedzącego pod
ścianą. Miał rozbitą czaszkę, a głowa opadła na pierś. Harry’emu serce zabiło o
stokroć szybciej. Zabiłem go. Boże,
zabiłem. W końcu kogoś zamordowałem przez te instynkty… Zatrzymał
zmierzające w jego stronę zaklęcie, posyłając je w sufit, a w następnym
momencie facet padł na ziemię pozbawiony przytomności. Alano zerknął na
mężczyznę pod ścianą, a później na lekko pobladłego Furię, ale nic nie
powiedział. Widząc, że Madison i Isaac doskonale sobie radzą z pozostałymi
przeciwnikami, pobiegli szukać kobiety, która zniknęła w trakcie walki.
Niespodziewanie podłoga tuż przed nimi wybuchła, a oni zostali odrzuceni w tył
przez ogromną siłę. Przez moment leżeli na ziemi ogłuszeni przez hałas i
upadek, a przez zamglone umysły spostrzegli przebiegającą obok nich kobietę
idealnie pasującą do opisu Dixona. Hiszpan, widocznie na oślep, posłał w nią
jakąś klątwą, która jednak nie trafiła do celu. Furia szybko zaczął się podnosić,
choć obraz przed oczami mu wirował. Kobieta zbiegła po schodach, ciskając przed
siebie zaklęciami. Harry ze szczytu schodów dostrzegł, że uderzyło ono w
niespodziewającego się ataku Isaaca, który padł na ziemię z rozkrzyżowanymi
ramionami. Brunet natychmiast miotnął klątwą w kobietę, jednak spudłował.
Promień odbił się o szafę, a drewno jednej ze ścian rozprysło się na boki. Nad ramieniem
Furii śmignęło zaklęcie wysłane przez Alano, które uderzyło tuż za nogi kobiety
znajdującej się w połowie schodów. Stopnie, jeden po drugim, zaczęły wybuchać
za jej stopami. Nie zdążyła ze stawianiem szybkich kroków, a stopień wybuchł
tuż pod nią. Z rumorem spadła z reszty schodów pod nogi Madison walczącej z
dwoma przeciwnikami. Dziewczyna skorzystała z chwili dezorientacji i wysłała
jednego z przeciwników do krainy nieprzytomności. Drugi wybiegł za drzwi,
panicznie szukając ucieczki, ale zaklęcie Furii wycelowane wcześniej w
mężczyznę, uderzyło w drzwi wejściowe i wyrwało je z zawiasów, lądując na
uciekinierze. Madison szybko go oszołomiła, zanim zdołał się wydostać.
— Wszyscy? — zapytał
Alano.
— Na to wychodzi —
odparła Madison. — Sprawdźcie górę. Ja obudzę Isaaca i rozejrzymy się jeszcze
raz na dole.
Dixon.
Harry niemal pobiegł wzdłuż korytarza do pierwszych drzwi. Hiszpan szedł za
nim, by w razie kolejnego przeciwnika mógł mu pomóc. Powoli wpadał w panikę,
gdy nie znalazł Dixona ani żadnego dziecka. Isaac i Madison szybko do nich
dołączyli. Wreszcie znaleźli małą dziewczynkę o rudych włosach, o której mówił
Dixon. Spojrzała na nich z przerażeniem w dużych oczach, przyciskając twarz do
misia. Madison ostrożnie do niej podeszła i powiedziała łagodnie:
— Nie bój się. Nic ci
nie grozi. Zaraz zabierzemy cię do mamy, dobrze?
Dziewczynka patrzyła na
nią z szeroko rozwartymi oczami, ale kiwnęła niepewnie głową. Harry wyszedł w
celu dalszych poszukiwań. Otworzył jeszcze jedne drzwi prowadzące do pustego
pomieszczenia, a później kolejne… Poczuł piekące łzy w oczach, gdy usłyszał ten
radosny okrzyk:
— Haly!
Dixon biegł w jego
stronę z zaschniętymi łzami na policzkach, a teraz ze szczerą nadzieją w
szarych oczach. Ukląkł na ziemi i chwycił chłopca w ramiona, przytulając go
mocno do siebie i mówiąc cicho:
— Boże, jesteś.
Pocałował go w głowę,
czując łzę wypływającą mu z kącika oka. Łzę radości i ulgi.
— Myślałem, ze nie
psyjdzies.
— Obiecałem — odparł
jedynie, a chłopiec ścisnął go jeszcze mocniej za szyję.
— Haly, co ci się
stało? — zapytał zaciekawionym głosem, dostrzegając krew.
— Nic, kochanie — odpowiedział
jedynie, głaskając go po główce.
— Odstaw go do domu — rzekł
Isaac zza jego pleców.
Furia spojrzał na
niego, kiwając głową.
— Zaraz przyjdę wam
pomóc — dodał jeszcze.
— Okej. Ale musisz iść
za bariery antydeportacyjne.
Isaac poczochrał lekko
Dixona po włoskach i poszedł pomóc Madison i Alano. Furia spojrzał na swojego
chrześniaka.
— Teraz zamknij oczy i
nie otwieraj, dopóki ci nie powiem, okej?
— Dobźe.
Nie miał zamiaru
pokazywać mu zrujnowanego domu, krwi i nieprzytomnych bądź martwych ludzi.
Przytulił go ponownie do swojej klatki piersiowej, gdy chłopczyk zamknął oczy i
starał się dodatkowo zasłaniać mu widok, gdyby nagle uchylił powieki. Przeszedł
przez korytarz, dostrzegając nieprzytomnych mężczyzn związanych magicznymi
więzami i jednego nieżywego, nadal siedzącego pod mokrą od krwi ścianą.
Ostrożnie zszedł po rozwalonych schodach i minął kolejne związane ciała.
Wyszedł przez zniszczone drzwi i dopiero wtedy pozwolił chłopczykowi otworzyć
oczy. Deportował ich.
Wylądowali przed
drzwiami domu Blacków. Harry wszedł do środka, kierując się do salonu. W całym
mieszkaniu panowała grobowa cisza. W salonie siedziała cała piątka: Syriusz,
Carmen, Remus, Tonks i Silver. Podnieśli głowy, gdy wszedł, a Dixon krzyknął:
— Mama! Tata!
Harry postawił go na
ziemi, a ten pobiegł z radością do rodziców. Carmen popłakała się, biorąc go w
ramiona, a Łapa objął mocno oboje. Harry spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem.
Niespokojne i często bezsenne noce dały się we znaki, a walka tylko to
spotęgowała. Jednocześnie czuł radość, że już jest po wszystkim. Tonks i Silver
zmierzyły go spojrzeniami, widząc jego marny stan. Był blady jak trup, a po
boku głowy ściekała mu krew z rozciętej czaszki.
— Złapaliście ich? —
zapytała cicho Tonks, a on kiwnął głową.
— Chyba zgarnęliśmy
całą szajkę — dodał. — Idę pomóc reszcie.
Wyrzuty sumienia musiał
odrzucić na bok, choć widok co chwilę przesłaniał mu martwy mężczyzna pod
ścianą. Teraz były ważniejsze sprawy.
Gdy znalazł się
ponownie w domu, gdzie były przetrzymywane porwane dzieci, dołączył do Madison
trzymającej na rękach małego, zapłakanego chłopca.
— Chłopaki odstawiają
dzieci do domów — powiadomiła go. — Zabierzesz go?
— Jasne. Gdzie?
Przekazała mu dziecko,
mówiąc odpowiedni adres. Chłopczyk rozpłakał się jeszcze bardziej, więc Madison
pogłaskała go po głowie, mówiąc, że Harry zaniesie go do rodziców. Furia,
zasłaniając twarz chłopca tak jak wcześniej Dixona, wyszedł z nim za pole
antydeportacyjne i zniknęli. Przywitał go głośny płacz matki dziecka, która
odebrała chłopca z jego ramion. Później, nie wypuszczając syna z objęć,
ucałowała Furię, dziękując mu z całego serca.
Dopiero po odstawieniu
wszystkich dzieci do domów, zajęli się przetransportowaniem handlarzy dziećmi
do Ministerstwa Magii. Pojawili się w biurze zajmującym się aresztem dla
przestępców. Zwykle za biurkiem siedział Syriusz, ale tym razem był tutaj jego
zastępca. Nieprzytomni handlarze dziećmi zostali zamknięci w areszcie. W ciągu
przyszłego tygodnia miało dość do procesu w obecności dużej części Wizengamotu.
Harry, Madison, Alano i Isaac zabezpieczyli dom, a później poszli do swojego
gabinetu, nie zwracając uwagi na wlepione w nich spojrzenia. Nic dziwnego,
skoro byli zakrwawieni, zakurzeni i poobijani. W biurze zamknęli sprawę handlu
dziećmi. Doprowadzili się do porządku w swoich domach. Później Harry ponownie
deportował się do mieszkania Blacków. Carmen zerwała się z kanapy, nadal ze
śladami łez na policzkach, ale radością w oczach i wycałowała go po policzkach,
jak mantrę powtarzając podziękowania. Patrząc na Dixona w ramionach
szczęśliwych rodziców, Harry zapomniał o mężczyźnie z rozbitą czaszką, który
zginął w trakcie jego braku kontroli. Najważniejsze było to, że chłopiec jest
cały i zdrowy. Nic innego się teraz nie liczyło, a wiedział, że sprawiedliwość
dosięgnie sprawców porwań.
******************************
Anonimowy, czemu poruszyłeś kwestie kłamania małych dzieci? Tak się zastanawiam, bo żadne dziecko w rozdziale chyba nie kłamało, ale mogłam zapomnieć o takim szczególe xD Zachowanie Carmen pokazuje, że ludzie czasami lekceważą niebezpieczeństwo, co w życiu może się zdarzyć, więc było to dość naturalne ;) Cieszę się, że piszesz wszystkie swoje wątpliwości i pytania, więc się nie krępuj :)
Romilda Asteria Ellis, Erin pojawi się za jakiś czas.
Dość szybko rozwiązałam całą sprawę, wiem. Chyba w ogóle pisałam ten wątek ze względu na to, żeby Harry wreszcie kogoś zabił haha :D Podoba mi się opis walki, chyba jeden z najlepszych, choć dość krótki.
Mam kolejny pomysł na następne opowiadanie i coraz bardziej się do niego przekonuję. Nie będzie to opowiadanie oczami Harry'ego, ale czasy Syriusza po Hogwarcie do Zakonu Feniksa. Czy zrealizuję ten pomysł? Jeszcze nie wiem, ale do namysłu mam sporo czasu, bo jak już to i tak je zacznę dopiero po zakończeniu Instynktu. A końca Instynktu nie widzę xD Najpierw w ogóle go miało nie być, później miał być o wiele krótszy od Bitwy, a teraz rozciągnie się chyba do 50 rozdziałów. Kończę 37 rozdział, a mam jeszcze sporo pomysłów do zrealizowania. Jestem nienormalna xD Może zacznę pisać dłuższe rozdziały, żeby było ich mniej. Zobaczę.
Tak sobie myślę, że chyba dostaniecie prezent na święta ;)
Dziękuję za komentarze i do soboty ;*
Prezent? Czekamy niecierpliwie ^^
OdpowiedzUsuńFaktycznie, może trochę za szybko im poszło, ale w sumie się cieszę, że Dixonowi nie stało się nic poważnego. Chociaż z drugiej strony nie miałabym nic przeciwko, gdyby go w tym domu nie znaleźli, mogło to się jeszcze ciągnąć kilka rozdziałów ^^ jestem okropna, wiem :c A opis walki zdecydowanie świetny, ale który w twoim wykonaniu nie jest :D?
Zapowiedź kolejnego rozdziału rodzi w mojej głowie pewien dziwny pomysł... ^^
Haha, opłacało się Cissy i innym nastawać na Ciebie, byś przemyślała pomysł. :D
OdpowiedzUsuńA rozdział piękny. :)
wspaniały opis. ja nie potrafię takich pisać, wolę dialogi. super, że Erin się pojawi. zwykle sprawy ciągną się przez dwa trozdziały. znaczy tak mi się wydaje... prezent na święta? co przez to rozumiesz? bo wypada to jakoś tak że w następną sobotę jest zwykła sobota, potem zwykła niedziela, poniedziałek we wtorek wigilia i tak dalej... czyli prezent pod choinkę w sobotę i wigilię?
OdpowiedzUsuńwesołych świąt!!!
całuski i weny
Romilda Asteria Ellis
micmilde.blogspot.com
Według mnie za szybko się to wszystko działo, ale i tak już nie mogę doczekać się następnej soboty!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Dixon już się odnalazł! Nie widziałabym celu w rozwijaniu tej szybkiej akcji na kilka rozdziałów :/
Pozdrawiam i życzę weny, by tych rozdziałów wyszło więcej niż 50 <3
I jeszcze mam takie pytanie, możesz trochę bardziej podręczyć Harry'ego? Żeby bardziej obrywał xD
Kejti ;3
Właśnie! Dobry pomysł z tym dręczeniem Harry'ego. Mógłby tak od czasu do czasu porządnie oberwać :3
UsuńJak zawsze piękny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCzytam to opowiadanie dopiero od tygodnia, ale uważam, że naprawdę dobrze piszesz.
Wg mnie, Harry nie powinnien być z Silver, ponieważ oni do siebie nie pasują. Mimo tego, że mają wspólną przeszłość to mogłabyś zniszczyć ich związek raz na zawsze. Naprawdę xD
Życzę weny ^^
Aless :3
Miodzia ;3
OdpowiedzUsuńsorka, że dawno nie komentowałem :< Praca robi swoje.
Powiem Ci szczerze, że brakuje mi takich autorów jak Ty :)
Budzę się spokojnie w weekend wypoczęty, wchodzę na internet i tak mi świta w głowie "oho, nowy rozdzialik :3"
Otwieram przeglądarkę, wbijam na stronkę... Jest i rozdzialik!
Nie chcę mi się rozpisywać dokładnie co mi się podoba, ponieważ wszystko mi się w tym opku podoba :3 Ostatnie rozdziały z Dixonem w roli głównej mnie bardzo ucieszyły :D Od razu skojarzyłem, że jest pora by Pottie kogoś zaje*ał.
Nie oszukując się jednak, jak zobaczyłem, że masz napisane już 37 rozdziałów to trochę się wkurzyłem, że ich jeszcze nie ma :P ale może to i lepiej. Przynajmniej wiem, że po ciężkim tygodniu zawsze jak wrócę do domu to mam chwilę relaksu i pewność, że wrzucisz coś na opka :)
Dzięki.
"Oczywiście ma też geny ojca i ostatnio zwalił całą zastawę na ziemię i mówił, że to nie on." - to tutaj niegodziwy trzylatek dopuścił się kłamstwa :)
OdpowiedzUsuńOpis bitwy mi się nie podoba. Moim zdaniem jest chaotyczny i gdzieniegdzie dostrzegłem dziwny szyk zdania, przez co nie mogłem zrozumieć sensu bądź po prostu zastanawiałem się co dane słowo tu robi. Np.:
"Jakieś zaklęcie odbiło się od ściany, powalając jednego z napastników na posadzkę, przy czym ten zgubił różdżkę. Furia nie zdążył go dobić, bo przewrócił go na ziemię uginając mu kolana kopniakiem. Facet, z triumfalnym uśmiechem, wymierzył w niego pięścią, ale brunet zdołał go powstrzymać przed uderzeniem."
Furia nie dobija napastnika, bo Furia przewraca go na ziemię. Tak przynajmniej wynika z drugiego zdania. Powinno tam być "Furia nie zdążył go dobić, bo AGRESOR/NAPASTNIK/PRZECIWNIK przewrócił go..."
Liczyłem, że tej kobiecie uda się uciec z domu, najlepiej z Dixonem pod pachą, ale niestety wszystko zakończyło się szybko i szczęśliwie :)
Najgorszy rozdział " Instynktu". Ale będzie tylko lepiej :)
Hey
OdpowiedzUsuńJak zapewne zauważyłaś, ostatnio nie komentuję rozdziałów...
Powód jest po prostu banalny.
Brak nastroju i problemy prywatne :/
Cieszy mnie, że wątek instynktu tak się rozwinął. Aż nie mogę się doczekać, kiedy inni zaczną zauważać, że coś jest nie tak ;3
Pozdrawiam,
~Cathy_Riddle
Witam,
OdpowiedzUsuńdzięki Dixonowi udało się odnaleźć jego jak i inne dzieci, które zostały porwane...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, no i dzięki pomocy Dixon'a udało się odnaleźć jego jak i inne dzieci, które zostały uprorwadzone...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga