15.03.2014

II. Rozdział 38 - Wilgotny las równikowy

„…Cause we cannot be saved
Cause the end is near
Now there's no other way…”
[Linkin Park – Guilty All The Same]

Gorące dni powoli dobiegały końca. Coraz częściej z chmur leciały krople deszczu, zwiastując nadchodzącą jesień. Miłośnicy lata z niechęcią chowali letnie ubrania na dno szafy i coraz częściej sięgali po grubsze szaty i płaszcze. Pierwszy dzień października przywitał mieszkańców Anglii porywistym wiatrem i mżawką.
— Dziękuję wszystkim bóstwom, że istnieje coś takiego jak teleportacja. Przynajmniej nie trzeba wychodzić na tę wichurę — powiedział Jasper, wchodząc do biura siódemek.
— Mugole mają jednak przekichane — dodał Isaac. — Widziałem, jak koleś wjechał w kałużę i ochlapał jakąś kobietę. Wyglądała jak kaczka. A darła się na niego gorzej niż mandragora.
Za drzwiami rozległ się szum i głośne głosy. Po chwili do środka wpadł Furia.
— Znowu zaatakowali Knife’a — oznajmił. — W całym biurze wrze jak w ulu.
— Znowu? Komuś nieźle musi zależeć na jego śmierci — stwierdził Jason. — I co z nim?
— Na szczęście nic. Koleś zwiał świstoklikiem, gdy ochrona wezwała posiłki. Zaskoczył ich w drodze na spotkanie z Kingsleyem.
— Czyżby ktoś miał chrapkę na jego posadkę? — zastanowił się Navid.
— Kto by nie miał? — odparł Mickey. — Co jak co, ale szef Biura Aurorów jednak jest dość ważną osobą w Ministerstwie i ma wpływ na wiele decyzji.
— Raczej jest to jakiś desperat — podsumowała Madison. — Jeśli ktoś chciałby go wyeliminować dla takiej posady, powinien raczej działać subtelniej.
— Albo wcale nie chodzi o posadę. — Jason wzruszył ramionami.
— Hiszpan, co tak milczysz? — zagadnął Navid.
— Dajcie mi spokój. Leczę kaca — odparł cicho z zamkniętymi oczami, opierając się o krzesło.
Dywizjon zaśmiał się.
— Za długi czas abstynencji? — rzekł Isaac z rozbawieniem.
— Taaa… Ostatni raz tak się upiłem u Furii na weselu — wymamrotał.
— Spokojnie, pamiętamy twojego breakdance’a na parkiecie — zarechotał Isaac.
— To był breakdance? Myślałem, że się przewróciłeś i próbowałeś wstać — zdziwił się Harry, na co wszyscy ryknęli śmiechem, a Hiszpan ukrył twarz w dłoniach.
Furia i Silver byli szczęśliwym małżeństwem od dwóch miesięcy. Ślub nie zmienił między nimi niczego, oprócz papierka i nazwiska dziewczyny. Tak jak wcześniej, sprzeczali się o bzdury typu jaki kolor ubranka kupić Gabrielowi albo co będą oglądać w telewizji.
Po powrocie do ciepłego domu powitała go Silver z Gabrielem w ramionach. Tak jak zawsze, pocałował dziewczynę w usta, a później odebrał od niej chłopczyka. Ten zaśmiał się radośnie, kiedy podniósł go do góry i udawał samolot. Wziął go na ręce i usiadł na kanapie, kładąc go obok siebie.
— Jak w pracy? — zapytała blondynka.
— Gorzej niż przed świętami w supermarkecie. Ktoś znowu zaatakował szefa Biura — odparł, obserwując, jak jego synek sięga po swoje stópki i wkłada je do buzi. — Istny Sajgon — westchnął.
— Chociaż pracujesz — mruknęła, a on chwycił ją za rękę i posadził obok siebie. — Od ponad roku jestem na zwolnieniu lekarskim. Najpierw przez tego psychola, a teraz na macierzyńskim. Czasami chciałabym już wrócić do pracy, ale Gabriel jest ważniejszy.
Harry objął ją ramieniem, więc się do niego przytuliła.
— Niedługo tam wrócisz — pocieszył ją.
— O ile będą mnie jeszcze chcieli. Co to za pracownik, który non stop siedzi na zwolnieniu…
— Jeśli to genialny pracownik, będą całować go po stopach, gdy wróci.
— Lizus — wymamrotała z rozbawieniem w głosie.
Gabriel zaczął gaworzyć, więc się nim zajęli. Później Furia odłożył go do łóżeczka, gdzie patrzył przez chwilę na niego z uśmiechem, a następnie poszedł do kuchni, gdzie Silver kończyła robić obiad. Objął ją mocno od tyłu.
— Co na obiad? — spytał.
— Twoje ulubione danie.
Uśmiechnął się lekko.
— Super. Wskakuj na talerz.
Zachichotała, a on pocałował ją w szyję. Odgarnęła włosy na drugi bok, dając mu większy dostęp.
— Cholera, to trwa za długo — westchnęła, a Harry zaśmiał się cicho.
— Nie narzekam — mruknął, przyciągając ją do siebie jeszcze bardziej, aż plecami przylgnęła do jego klatki piersiowej.
Mruknęła, gdy jego dłoń wślizgnęła się pod bluzkę.
— Znowu będzie przypalony obiad — stwierdziła z cichym jękiem.
— To nic — odparł, odwracając ją w swoją stronę.
Podniósł ją za pośladki i usadził na brzegu szafki, by ponownie przyssać się do jej szyi. Wiedziała, że protesty nie miały sensu. Zresztą, nie chciała protestować.

W trakcie gdy Harry był w pracy, Silver wraz z Gabrielem odwiedziła Carmen. Kobieta kręciła się po kuchni sprawnie jak baletnica. Od razu zaproponowała jej herbatę, którą z chęcią wypiła.
— Carmen? — rzekła niepewnie dziewczyna.
— Tak? — odparła, odwracając się w jej stronę.
— Czy po ślubie — zaczęła niezdecydowanie — też hormony w was szalały?
Carmen odpowiedziała z rozbawieniem:
— To normalne. Przysięga małżeńska tak działa przez jakiś czas.
— Jakiś czas?
— Kilka dni, czasami tygodni.
— Och…
— Coś się stało?
— Eee… nie. Wiesz… u nas to trwa już dwa miesiące i zaczynam się bać, że coś jest nie tak.
— Ale nie narzekasz, prawda? — odpowiedziała z jeszcze większym rozbawieniem.
— Poza tym, że co trzeci obiad jest przypalony, to nie — stwierdziła z lekkim rumieńcem, a Carmen zachichotała. — Już mu groziłam, że dostanie patelnią w głowę, jeśli się zbliży, ale ma to w nosie — zirytowała się, a kobieta przyjęła to kolejną dawką śmiechu.
Przyszedł Łapa, który zagadnął:
— O czym plotkujecie?
— Takie małżeńskie sprawy — odparła Carmen lekceważąco.
— A co? Harry nie sprawuje się jako mąż?
— Sprawuje. Aż za dobrze — wymamrotała pod nosem Evelyn, ale mężczyzna zdołał to usłyszeć.
— Udam, że tego nie słyszałem — powiedział głośno, jakby chciał ją zagłuszyć.
— Dobra, idę. Muszę zrobić… obiad — rzekła ze zrezygnowaniem, na co Carmen jeszcze raz zachichotała.
Kobieta dogoniła ją przed drzwiami wyjściowymi.
— Silver, wydaje mi się, że przysięga już nie ma z tym nic wspólnego — powiedziała z rozbawieniem, a Evelyn spojrzała na nią ze zrezygnowaniem.

Madison wyciągnęła Furię na lunch. Skorzystali z wyjątkowo ciepłego dnia, jedząc hot-dogi na dworze. Usiedli na ławce w parku niedaleko Ministerstwa Magii.
— Ostatnio coś tryskasz energią — zagadnęła.
— To źle?
— Nie, wręcz przeciwnie. Małżeństwo ci służy — podsumowała z uśmiechem, a on w odpowiedzi wzruszył ramionami. — Rozumiem, dobry seks poprawia humor, ale żeby tak codziennie? — zachichotała, a Harry aż zakrztusił się bułką. — Trafiłam!
— Spadaj — wydusił.
— Nie wymiękacie? — zaśmiała się.
Harry spojrzał na nią rozpaczliwie.
— To się dzieje samowolnie. — Madison wybuchnęła śmiechem. — Głupia przysięga.
— Furia… Przysięga działa tylko do dwóch, trzech tygodni.
Chłopak patrzył na nią przez chwilę, a później przeniósł wzrok na swojego hot-doga.
— Cholera. Zachowujemy się jak para napalonych nastolatków.
— Nie masz na co narzekać — stwierdziła ze śmiechem. — Dasz hot-doga? — zapytała, wyrzucając swój papierek do kosza.
— Jesz za pięciu — stwierdził. — Masz, pójdę po drugiego. Muszę się najeść, bo pewnie znowu przypalimy obiad.
Skierował się do budki z jedzeniem, zostawiając śmiejącą się niekontrolowanie Madison.

Ostatnimi czasy Tony Hurt zajmował się sprawą ataków na szefa Biura Aurorów. Był członkiem Brygady Uderzeniowej, jednak zrezygnował z tego stanowiska na rzecz uczenia młodych kadetów. Teraz został poproszony o pomoc przez swoich byłych studentów aktualnie należących do Brygady. Zawsze interesował się losem swoich byłych podopiecznych. W ośrodku szkoleniowym spędzał z nimi bardzo dużo czasu, więc z czasem się do nich przywiązywał, choć nigdy tego nie okazywał. Po opuszczeniu ośrodka przez dywizjon Tony dowiadywał się o nich różnych informacji.
Dlatego też wiedział dość sporo na temat siódemek, którzy byli jednym z najlepszych dywizjonów, które nauczał. Tworząc tę grupę, nie sądził, że tak się zgrają i będą na tyle odważni, żeby sobie z niego robić żarty. Byli naprawdę świetnymi kadetami i wiedział, że Ministerstwo Magii zyska aurorów działających doskonale zarówno indywidualnie, jak i grupowo. Nie zdziwił się, gdy awansowali na wyższy szczebel w tak krótkim czasie. Również nominacja Pottera na kapitana go nie zaskoczyła. Chłopak już w trakcie bitwy o Hogwart pokazał, że potrafi pokierować dużą grupą ludzi, a na szkoleniu tylko się o tym przekonał. Działał jak kapitan, ale słuchał również swoich podwładnych, nie pokazując, że wie wszystko, a osoby mu podlegające go obchodziły. Dywizjon go szanował, a to bardzo się liczyło.
Kręcąc się po Biurze Aurorów, usłyszał co nieco o siódemkach. Wychwalano ich za skuteczność akcji, osoby na wyższych szczeblach wspominały o awansie, a ludzie kontrolujący wampiry byli zadowoleni, że siódemki potrafią sobie z nimi poradzić. Często wspominano również Pottera. Ktoś z najniższych dywizjonów mówił, że takim tempem chłopak wygryzie ze stanowiska Johna, który kierował grupami i rozdzielał misje, a jego zdanie bardzo liczyło się u szefa Biura Aurorów. Z kolei ktoś z Brygady Uderzeniowej wspominał o dobrej współpracy z Furią w trakcie walk.
 Tony był zadowolony, że siódemki z Potterem na czele mają uznanie wśród innych aurorów. Postanowił ich odwiedzić w gabinecie. Nie musiał go długo szukać, gdyż niedaleko niego przez korytarz przeszedł Brody, z zadowoleniem paląc te przeklęte papierosy, od których od lat był uzależniony. Pod pachą niósł pełno teczek różnego koloru i rozmiaru.
— Oj, Brody, Brody, tyle czasu, a ty nadal masz słabą silną wolę.
Isaac niemal podskoczył w miejscu, odwracając się w jego stronę z papierosem w ustach, który wypadł, gdy rzekł:
— Pan Tyran!
Tony roześmiał się na to przezwisko. Spotkał się już ze stręczycielem, zabijaką, despotą, brutalem i dyktatorem. Fantazja jego dywizjonów do wymyślania mu przezwisk nie miała żadnych granic.
— Nie męczy pan swoich kadetów? — wyszczerzył się blondyn, zdeptując leżącego na ziemi papierosa, jakby to nie on go zrzucił.
— Wiesz, Brody, oni są bardziej posłuszni od was, więc dałem im trochę luzu.
— I tak panu nie wierzę — odparł z rozbawieniem, a Tony wzruszył swoimi umięśnionymi ramionami.
— Lepiej mnie zaprowadź do reszty tych patałachów.
Isaac roześmiał się i razem ruszyli w stronę gabinetu znajdującego się za rogiem.
— Stawajcie na baczność. Mamy kontrolę — oznajmił ze śmiechem Isaac, wchodząc do środka.
— Koszmar wrócił — stwierdził Alano, gdy zobaczył swojego byłego opiekuna.
— Koszmar dopiero się zaczyna, Corrales — odparł Tony. — Musiałem przypomnieć sobie wasze pyski.
— Też za panem tęskniliśmy — wyszczerzyła się Madison.
— A to dobre — podsumował Hurt. — Zawsze miałaś poczucie humoru, Snipes.
— Ale pan oficjalny — stwierdził Jason.
— To co, bałwany? Dwadzieścia pompek?
Wszyscy roześmiali się na to pytanie, a po chwili rozmawiali z mężczyzną o tym, co się u nich działo w ostatnim czasie. Niestety, przyjemna rozmowa została przerwana wejściem Johna.
— Zbierajcie się. Dostaliśmy anonimowe zgłoszenie o ataku wampirów — oznajmił chodno na wstępie.
Dostrzegł Tony’ego i, nie zmieniając mimiki twarzy, skinął mu głową, na co mężczyzna odpowiedział podobnie, a później pożegnał się i wyszedł, słysząc jeszcze, jak John mówił dywizjonowi o świstokliku, który im zostawił.
Później wrócił do swoich obowiązków.

Wejście Johna i jego słowa o ataku wampirów sprawiły, że Furia wrócił na ziemię po rozmowie z Tonym. Wziął tylko to, co było najpotrzebniejsze: różdżkę i małego zabójcę. Później dotknął świstoklika. Następnie widział przed sobą twarze reszty dywizjonu i wirujące tło. Poczuł, że w coś uderzył, jakby wpadł do wody, rzucając się na brzuch, a później znowu nim szarpnęło. Z łomotem wylądowali na ziemi, nie utrzymując równowagi.
— Jasna cholera — stęknął Mickey.
— Co to jest?! — dodał z zaskoczeniem Stan.
Wszyscy rozejrzeli się, siadając na ziemi i otworzyli usta. Znajdowali się w samym środku dżungli. Roślinność była tutaj bardzo gęsta i bujna, a wysokie, liściaste drzewa znacznie się od siebie różniły. Harry zdołał dostrzec mnóstwo lian, a z niektórych pni drzew wyrastały kwiaty, co wyglądało bardzo pięknie. Wysokie drzewa nie dopuszczały tutaj zbyt dużo słońca, choć czuli wysoką temperaturę i wilgoć. Warstwa na ich wysokości była bardzo słabo rozwinięta, dlatego leżeli na mchu, a Jason wylądował w paprociach. Latało tutaj mnóstwo owadów, a Furia zauważył motyle tak piękne, że mógłby na nie patrzyć godzinami. Isaac zaczął miotać się w kółko, wrzeszcząc, że coś mu siedzi na głowie.
— Nie wydaje mi się, żeby były tutaj jakieś wampiry — powiedział słabo Mickey.
— Wątpię, żeby jakieś się ukrywały w wilgotnych lasach równikowych — wymamrotał Jasper.
— Więc gdzie my się znajdujemy? Przecież w Anglii nie ma takich lasów — bąknął Navid.
— Jak sama nazwa wskazuje: na równiku. Czyli południowa Azja, Ameryka Południowa albo Afryka — wyjąkała Madison.
— Co?! Gdzie ten John nas wysłał! — wrzasnął Jason.
— Uderzyliśmy w barierę przekierowującą — rzekł Furia, a następnie zerwał się z ziemi, wrzeszcząc: — Wpadłem w mrowisko!
Był to komiczny widok, gdy zaczął odprawiać dziwny taniec, by pozbyć się chodzących po nim owadów, więc członkowie dywizjonu zaśmiali się lekko.
— Okej. Miło było zwiedzić trochę świata, ale wracajmy do Anglii — stwierdził Alano. — Nie mamy zgody, ale na pewno John wszystko załatwi, gdy dowie się o przekierowaniu.
— Racja, przecież to nie nasza wina — dodał Mickey. — Punkt deportacyjny w atrium?
Skinęli głowami na zgodę. Każdy kupił się na teleportacji. Furia zacisnął oczy, gdy nie mógł sprawić, by zniknął. Po chwili uniósł powieki z paniką, kiedy nie odczuł znajomego przepychania przez rurę. Ze zdumieniem dostrzegł, że pozostali także znajdują się we wcześniejszych miejscach.
— Cholera, nie mogę — spanikowała Madison.
— Jak widać, nikt nie może — wymamrotał Jasper.
— Zaklęcie antydeportacyjne w środku dżungli? — nie dowierzał Alano.
— Stwórzmy świstoklik — zaproponował Navid.
Stan wyciągnął przed siebie swojego małego zabójcę i wycelował w niego różdżką, jednak po wypowiedzeniu zaklęcia nic się nie stało.
— Nie czuję magii — wydusił.
Z coraz większymi nerwami sięgnęli po swoje różdżki. Nawet zwykły Lumos nie działał.
— Merlinie, jesteśmy w strefie antymagicznej — wykrztusił Isaac.
Zapadła między nimi cisza dźwięcząca w uszach.
— W środku dżungli, bez magii, jedzenia, picia i dostępu do wody? — wydusił słabo Hiszpan. — Możemy kopać sobie groby. W życiu nas nie znajdą. Wpadliśmy w pułapkę.
— Nie możemy wpaść w panikę — rzekła nerwowo Madison. — Może jesteśmy na skraju lasu.
— A wiesz, w którą stronę iść? Może jesteśmy na skraju lasu, ale pójdziemy w złą stronę i się od niego oddalimy, a rozdzielenie się to głupota, gdy nie znamy terenu — wywnioskował Furia.
— Więc co robimy? — zapytał Isaac.
— Nie mamy wyjścia, idziemy przed siebie.
— Możemy tutaj spędzić kilka dni… tygodni — wymamrotał Mickey.
— Mamy inne wyjście? — westchnął słabo Stan.
Zapadła cisza.
— Każdy wyciąga to, co ma przy sobie. Musimy wiedzieć, na czym stoimy i czy coś nam się przyda — rzekł Jasper.
Chwilę później na ziemi leżało dziewięć małych zabójców, trzy zegarki, klucz, pieniądze, kalendarzyk kieszonkowy wraz z ołówkiem, chusteczki, lusterko Madison, jakaś kartka. Nadzieja pojawiła się, gdy Furia wyciągnął telefon komórkowy. Niestety, okazał się bezużyteczny, gdyż nie było tutaj zasięgu. Z irytacją dodał, że ma końcówkę baterii.
— Jedyne, co może się przydać, to mali zabójcy. Gdy już będziemy mieli dość, to są wystarczająco ostre, żeby podciąć sobie żyły — rzucił pesymistycznie Isaac.
— Co w takim buszu można znaleźć do jedzenia? — zapytał Jason.
— Banany.
— Kokosy.
— Może znajdziemy jakąś rzekę — dodał Jasper. — Tam będą ryby i kraby. Skierujemy się wzdłuż rzeki. Gdzieś dotrzemy.
— Zawsze możemy zapolować na jakiegoś słonia — wymamrotał Alano. — Albo lamparta. Co wy na to?
— Hiszpan, przymknij się — burknął ze zrezygnowaniem Navid.
Nie mieli większego wyboru, więc ruszyli przed siebie, wybierając pierwszy lepszy kierunek, rozglądając się za jedzeniem i przedzierając przez gąszcze. Stan szedł na przedzie, klnąc na patyki uderzające go w twarz i pajęczyny. Po kwadransie męczarni znaleźli sobie dłuższe kije, żeby ułatwić sobie przechadzkę przez dżunglę. Po godzinie powolnego przemieszczania się wszyscy stracili wiarę w to, że stąd wyjdą.
— Chłopaki, tam są banany — rzekła nagle z entuzjazmem Madison, wskazując przed siebie.
— Niezbyt dojrzałe — stwierdził Alano, gdy podeszli do drzewa.
— Weźmy kilka. Dojrzeją. Będą na zapas — odparł Isaac.
Madison nagle zaczęła ściągać swoją koszulę.
— Co ty robisz? — rzekł niepewnie Jason.
— Przecież nie będziemy tego nosić w rękach. Zaraz zrobię torbę.
— Przecież magia nie działa.
— Nie znacie kobiecych sztuczek — uśmiechnęła się i zaczęła przewiązywać swoją koszulę, pozostając w samej bokserce.
Po chwili wrzucali owoce do prowizorycznej torby. Mickey zarzucił ją na plecy i ruszyli w dalszą wędrówkę. Gdyby ich sytuacja nie była tak beznadziejna, zapewne zachwycaliby się tym miejscem. Mijali różnorodne krzewy, drzewa i kwiaty, które występowały tylko na takich terenach. Na jednym z drzew dostrzegli małpę, która śledziła ich przez kilka minut, gdy szli w niewiadomym sobie kierunku. Różnorodne owady rzucały im się w oczy, jednak nie mieli głowy do tego, żeby im się przyglądać. Madison od czasu do czasu zachwycała się jakimś motylem, ale później straciła entuzjazm. Zdołali znaleźć jeszcze jedno drzewo z dojrzałymi bananami. Byli bardzo głodni, więc każdy zjadł po jednym, by resztę włożyć do torby, którą teraz niósł Jason.
— Robi się ciemno — mruknął Isaac. — Chyba lepiej zrobić postój, rozpalić ognisko i się przespać. Po ciemku zabijemy się w tym gąszczu.
Postanowili tak zrobić, dlatego znaleźli najbardziej dogodne miejsce.
— Tutaj można zrobić mały szałas, o ile znajdziemy dobre liście i coś, czym je zwiążemy — oznajmił Stan, wskazując na jakiś gąszcz.
Rozdzielili pracę. Mickey wraz z Navidem mieli zająć się rozpaleniem ogniska, Madison, Jason i Harry znalezieniem czegoś, co mogłoby ułatwić im wiązanie, a Alano, Isaac, Jasper i Stan poszukiwali dużych liści, które niejednokrotnie mijali po drodze.
— Myślicie, że mamy szanse się stąd wydostać? — zapytała cicho Madison, słysząc klęcie Navida na patyki, którymi starał się rozpalić ogień.
— Staram się nawet nie myśleć, że nie mamy — odparł Jason. — Inaczej chyba bym wziął do siebie pomysł Isaaca odnośnie podcinania sobie żył.
— Stawiacie, że ktoś celowo nas tu wysłał? — rzekł Harry.
— Oszalałeś? — zdumiała się Madison.
— Pomyśl. Anonimowe zgłoszenie o ataku wampirów i przypadkowe rzucenie zaklęcia przekierowującego. Coś jest tutaj nie tak, nie sądzisz?
— Wygląda to tak, jakby ktoś chciał się nas pozbyć, nie brudząc sobie rąk — dodał Jason w zamyśleniu.
— Lepiej na razie nie mówmy o tym reszcie — mruknął Furia. — Hiszpan jest wystarczająco dobity brakiem jedzenia.
— Nic dziwnego. Zwykle je więcej niż my wszyscy razem wzięci, a teraz musi się ograniczyć do jednego banana — bąknęła Madison. — Też mam spaprany humor, gdy jestem na głodzie.
— Ha ha! Jestem mistrzem! — roześmiał się Navid, a oni dostrzegli płomienie ognia niedaleko.
Jason znalazł jakieś mocne trawy, więc je odcięli, a następnie wrócili do reszty.
— Jesteśmy w Afryce — oznajmił Jasper. — Można to wywnioskować, patrząc na godzinę. W Anglii o takiej porze też już robi się ciemno, a w Azji i Ameryce jest zbyt wielka różnica czasowa. Wydaje mi się, że jesteśmy w Kongo, ale mogę się mylić, bo to nie jedyne państwo afrykańskie na równiku. Co tak patrzycie? Lubię geografię — mruknął. — Idąc tym tropem… W Kongo jest rzeka, więc być może gdzieś na nią trafimy.
Zaczęli zajmować się budową szałasu.
— Powodzenia, krasnoludki się tutaj zmieszczą, a nie dorośli faceci ze wzrostem metr osiemdziesiąt i więcej — prychnął Isaac na ich wspólne dzieło.
— Przynajmniej głowa ci nie zmoknie, jak zacznie padać.
— Pocieszające — mruknął blondyn.
— Trochę świeżego powietrza dobrze nam zrobi. — Furia starał się powiedzieć to z entuzjazmem, ale niemal od razu wymamrotał, widząc miny reszty: — Co za porażka.
Hiszpan parsknął śmiechem. Nie mając ochoty na spanie, rozsiedli się wokół ogniska. Siedzieli w ciszy zakłócanej tylko przez brzęczenie owadów i trzask palącego się drewna.
— Chyba zaczną nas szukać, co? — rzekł wreszcie Jasper.
— Pewnie tak — odparł Jason. — Co jak co, ale jesteśmy aurorami Ministerstwa Magii. Zorientują się, skoro cały dywizjon zniknął bez śladu.
— Bez śladu, właśnie — mruknął Alano niechętnie. — Jesteśmy w strefie antymagicznej, więc jak mają tutaj dotrzeć? Bądźmy realistami. Jeśli sami stąd nie wyjdziemy, nikt nam nie pomoże.
Znowu zapadła cisza. Patrząc w ogień, Harry pomyślał o Silver. Na pewno się zaniepokoiła, gdy tak długo nie wracał. Czy już wie, że jego dywizjon zaginął w trakcie akcji? John powinien zareagować na brak odzewu ludzi, których wysłał na misję. Pewnie wyśle kolejną grupę aurorów, aby sprawdzili, co się dzieje, ale ci nie znajdą na miejscu żadnych oznak walki. Chyba że atak rzeczywiście był, ale zabezpieczyli się taką barierą. Cóż, naszych śladów na pewno nie znajdą, oprócz świstoklika. A jeśli także wpadną na barierę? Aurorzy również zostaliby przeniesieni do tej dżungli. Ale jeśli to oni mieli wpaść w pułapkę, bariera pewnie zostałaby usunięta. Coraz bardziej przekonywał się do wersji, że nie znaleźli się tutaj przypadkowo. Tylko kto mógł to wszystko zaplanować w taki sposób? Anonimowe zgłoszenie byłoby trudne do rozszyfrowania, ale jeśli ktoś miałby ich szukać, to zacząłby od tego. Niestety, takie szukanie było trudną czynnością podobnie jak szukanie igły w stogu siana. Komu zależało na wyeliminowaniu całego dywizjonu? Gdyby chodziło o jedną osobę, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Gdyby chodziło tylko o niego, sprawa byłaby rozszyfrowana. Każdy by wiedział, że chodzi o śmierciożerców, ale oni nie mili powodu, żeby wyeliminować cały dywizjon. Wiedział, że byli jedną z najlepszych grup, lecz czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Byli jednym z najlepszych, ale znajdowali się na niskim szczeblu aurorskim. Więc co to mogło dać potencjalnemu napastnikowi? Nic tu nie miało sensu. A może była to zemsta za którąś z akcji? Może zamknęli jakąś ważną osobistość nielegalnego świata, a jego wspólnicy się na nich mszczą? Powodów mogło być wiele, ale równie dobrze mógł być to jednak zupełny przypadek. Teraz najważniejsze było, żeby trzymali się razem i nie tracili nadziei.
Postanowili pójść spać, żeby zyskać siły na kolejny dzień. Na pierwszy rzut oka Furia widział, że ich marny szałas nie pomieści nawet połowy dywizjonu, dlatego nazbierał sobie na kupkę mchu, a na to położył duży liść, co miało mu zastąpić poduszkę i położył się przy ognisku.
— Odgradzasz się od nas? — rzekł Mickey.
Furia spojrzał w jego stronę z rozbawieniem.
— Wyglądacie w tym szałasie jak grupka gejów po orgii.
— Furia, wiesz ty co?! — wrzasnął z obrzydzeniem Isaac, wśród wyjącej ze śmiechu Madison. — Hiszpan, wypie*dalaj!
— Sam wypie*dalaj! — odkrzyknął, kalecząc przekleństwo swoją wymową. — Ała! Kopnąłeś mnie w jaja!
— Serio? Sorry — odparł blondyn bez skruchy.
— Madison, idziesz? Zrobiliśmy ci miejsce.
Dziewczyna cmoknęła.
— Hiszpan, wiem, że chcesz mnie obmacywać. Bezpiecznej będę się czuła z Furią, bo ma żonę i dziecko, więc się pohamuje.
Wszyscy roześmiali się szczerze, a Alano stęknął:
— Nie będzie macanka?
— Pomacaj sobie Isaaca.
— A fuj! Jesteście obrzydliwi! — Blondyn zerwał się do pionu i ułożył się obok ogniska.
— Jest więcej miejsca — ucieszył się Mickey.
— Uważaj na Hiszpana — zarechotał Jason, wybierając opcję obok ogniska.
— Hiszpan, jeden niepowołany ruch i twoja wątroba będzie jutro naszym śniadaniem — zagroził chłopak.
— Merlinie, nie jestem gejem — zirytował się Alano, na co wszyscy zarechotali.
W trakcie gdy Alano, Mickey i Navid cisnęli się w szałasie, pozostali położyli się wokół ogniska.
— Coś czuję, że będą mi się śniły banany — mruknął Jason.
— Po powrocie do domu już nigdy ich nie tknę — dodał Jasper.
— Ja chcę szczoteczkę do zębów — jęczała Madison.
— Wymiana śliny dobrze działa na uzębienie — powiedział z szałasu Alano.
— Spadaj, zboczeńcu — odwarknęła. — Może gdybyś miał większe piersi i między nogami coś innego, to bym się zastanowiła.
— Nie równasz się z Erin, stary — zarechotał Navid. — Odpuść wreszcie.
Hiszpan westchnął.
— Ale na pewno całuję lepiej od niej. Chcesz się przekonać? — ciągnął.
— Uwierz, że nie masz z nią szans — rzekła Madison.
— Nie uwierzę, znając opinię tylko jednej osoby — odparł z rozbawieniem w głosie. — Furia, możesz potwierdzić?
— A możesz zamknąć mordę?
Dywizjon zarechotał zgodnie na taką odpowiedź. Madison poruszyła się obok Furii, a po chwili siedziała przy jego głowie.
— Długo byliście razem? — zapytała.
— Co ci odbiło? — mruknął.
— Ciekawa jestem — uśmiechnęła się. — No wiesz… — zawahała się. — Chodziłeś z nią, przyjaźniąc się z Silver, a teraz jesteś z Silver. Trochę to… dziwne.
— Obracał dwie przyjaciółki. Ale hardcore — zaśmiał się Alano.
— Navid, je*nij mu, proszę cię — rzekł Harry.
— Załatwione.
Rozległ się głośny jęk Alano. Madison zachichotała, a później ponownie spojrzała na Harry’ego.
— Dziwnie się czuję z myślą, że teraz znowu robi się taki… trójkąt.
— Trójkąt, ku*wa, Furia, też chcę!
— Navid…
Jeb! Alano jęknął po raz kolejny.
— Jak chcesz trójkąty, idź do Isaaca. On to lubi — stwierdził Harry, a Madison zachichotała.
— Hej, powiedziałem tylko…! — uniósł się Isaac, ale przerwał i wymamrotał: — A zresztą, nieważne.
Rozległy się śmiechy.
— Mam żonę i dziecko. Nie w głowie mi moje byłe — rzekł z rozbawieniem Harry, a Madison uśmiechnęła się do niego szczerze.
— To ile byliście razem? — wyszczerzyła się, a on wywrócił oczami.
— Pół roku.
— A czemu zerwaliście?
— Czemu jej nie spytasz?
— Pytałam, ale nie chce o tym mówić. Twierdzi, że to dość pogmatwana sprawa i dość nieprzyjemna. Już wtedy chodziło o Silver?
Po chwili ciszy odpowiedział:
— Nie. Wtedy chodziło o Voldemorta. — Harry westchnął, gdy Madison przygryzła wargę z niepewnością w oczach. — Mówiłem wam, że wtedy chodziło też o psychikę.
— Ale przecież nie wtargnął do Hogwartu, żeby pomieszać wam w głowach — wymamrotała, a Furia uśmiechnął się słabo.
— Nie musiał zjawiać się w Hogwarcie.
— Ale na odległość chyba tak nie idzie — wtrącił niepewnie Jason.

— W tym wypadku akurat szło — odparł Harry. — Wpływał na mnie, a ja nieświadomie wpływałem na nią — dodał do Madison. — Jak wpływałem? O to ją zapytaj, bo mój udział właściwie się kończy.
Pokiwała głową w zastanowieniu.
— Mówiła, że wtedy zrobiła ci z życia piekło — dodała jeszcze.
— Na pewno nie zaliczę tego do szczęśliwych wspomnień — stwierdził jedynie.
Na tym rozmowa się skończyła. Przypominając sobie te chwile, Harry wreszcie zasnął.

Silver zerkała ze zniecierpliwieniem na zegarek. Harry powinien być w domu od dobrych trzech godzin, a nie dał jej żadnego znaku, że musi zostać po godzinach. Tym bardziej była zirytowana, bo umówili się z Blackami oraz Lupinami i już byli spóźnieni. Dzwoniła do niego, ale nie miał zasięgu, wysyłała wiadomości na karteczkach, ale nie było odzewu. Zerknęła jeszcze raz na zegarek. Jeśli poszedł z Hiszpanem na piwo bez żadnego uprzedzenia, to mógł się szykować na jej pretensje. Włożyła Gabriela do wózka i zostawiła kartkę, że jest u Blacków, zaznaczając wyraźnie, że na umówionym spotkaniu. Następnie wyszła przed dom, pchając wózek i deportowała się obok domu Blacków. Carmen szybko otworzyła jej drzwi.
— Przepraszam za spóźnienie — rzekła na wstępie. — Furia zrobił mnie w bambuko i chyba poszedł z Hiszpanem na piwo — zirytowała się.
Carmen pomogła jej wjechać wózkiem.
— Nie ma sprawy. Tonks też jeszcze nie ma. Dała znać Remusowi, że w biurze coś się dzieje i musi zostać dłużej.
Weszły do salonu, gdzie Łapa i Lunatyk popijali już kawę. Postawiła wózek z Gabrielem obok krzesła, na którym usiadła.
— Harry też musiał zostać? — zagadnął Syriusz.
— Nie wiem. Chyba tak. Nie dał mi żadnego znaku, że się spóźni — odparła. — Już chciałam wytargać Hiszpana za uszy, że non stop wyciąga go po pracy na piwo.
Wszyscy zaśmiali się szczerze.
Po balandze z kumplami nie będę cię spowiadać — zacytował ją Łapa z rozbawieniem.
Żadnych wypadów do barów z kolegami bez twojej zgody nie urządzę — odpowiedziała.
— Punkt dla ciebie — zaśmiał się Wąchacz.
— Ciekawe, co to za afera, że wszyscy zostają po godzinach — zainteresowała się Carmen.
— Może znowu jakiś atak na szefa Biura Aurorów — odparł Remus.
Pogrążyli się w rozmowie, czekając na powrót dwójki aurorów.
Za oknem robiło się coraz ciemniej. Nawet nie zorientowali się, że nadszedł wieczór. Silver nie próbowała już kontaktować się z Harrym, skoro wiedziała, że jest on w Ministerstwie Magii. Kiedy Dixon został wysłany do łóżka przez Carmen, Evelyn stwierdziła, że będzie już wracać, jednak drzwi wejściowe trzasnęły i po chwili pojawiła się Tonks. Nie wyglądała na zadowoloną z życia.
— Furia też już wrócił, czy musi jeszcze siedzieć w pracy? — zapytała Silver.
— Nie wrócił — odparła stłumionym głosem.
— Co to za afera? — dodał Łapa.
— Właśnie Harry jest w samym jej centrum.
— W co się znowu wpakował? — stęknęła Evelyn.
Tonks spojrzała na nią niepewnie.
— Cały jego dywizjon zaginął.
Zapadła chwila ciszy pełnej napięcia.
— Jak to?
— John dostał anonimowe zgłoszenie o napadzie wampirów na wioskę — wytłumaczyła cicho kobieta. — Siódemki są w tym najlepsze, więc ich tam wysłał świstoklikiem. Od tej pory nie ma z nimi żadnego kontaktu. W wiosce nie doszło do żadnej walki, a ludzie twierdzą, że nikogo z dywizjonu nie widzieli. Knife postawił wszystkich aurorów na nogi, żeby ich znaleźć, ale nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Po prostu rozpłynęli się w powietrzu. Na razie ustalono, że świstoklik był wysłany w odpowiednie miejsce. Znaleziono go w miejscu, gdzie mieli się pojawić. Ale był tylko on. Kilku aurorów już sprawdza, jakich zaklęć używano ostatnio, ale mieszkają tam również czarodzieje, a ich czary zacierają to, co wtedy mogło się stać z siódemkami. Wygląda na to, że anonimowy informator to zaplanował.
Wszyscy wpatrywali się w nią z szokiem.
— Próbowałam do niego dzwonić, ale był poza zasięgiem — wydukała Evelyn.
— Może wreszcie znajdzie zasięg i zadzwoni — rzekła Tonks. — W biurze też mamy telefon, do którego wszyscy aurorzy znają numer, tak na wszelki wypadek. Dodzwonią się nawet z zepsutego telefonu stacjonarnego. Domyśliłam się, że Furia będzie miał komórkę przy sobie, więc podałam taką informację. Cały czas ktoś będzie przy nim siedział w razie wypadku, chociaż jest używany bardzo rzadko.
— Tonks, możesz informować nas o wszystkim na bieżąco? — wymamrotał Syriusz, a kobieta skinęła głową.
— Jesteś jego żoną, więc pewnie ktoś się z tobą skontaktuje, żeby o wszystkim ci powiedzieć — dodała do Silver.
Po tych słowach Tonks deportowała się, zostawiając ich w kompletnej ciszy.

********************************

Ridens Moriar, racja, poprawiłam :)

Myślałam, że już się wyleczyłam z przeziębienia, ale wróciło z o wiele większą siłą i teraz męczę się nie tylko z katarem, ale jeszcze z bólem gardła, głowy i kaszlem. Nie wiem jeszcze, czy czasami nie mam gorączki :/
Długo czekałam na opisanie wątku, który rozpoczęłam w tym rozdziale. Całość wyszła inaczej niż początkowo sobie wyobrażałam. 
Ostatnio mam straszne zawieszki przy pisaniu. Coś brakuje chęci, zaczynam wątpić w swoje pomysły i boję się, że wypaliłam się z w pisaniu. Instynkt na pewno skończę, a co będzie później to zobaczymy.
Do kolejnego rozdziału :)

20 komentarzy:

  1. Jaaaa super :D I pojawił się Pan Tyran :D Ale mało go było ;<
    Przeczytaj sobie jeszcze raz te zdania: "Tworząc tę grupę nie sądził, że tak się zgrają i będą na tyle odwagi, żeby sobie z niego robić żarty." i "Ktoś z najniższych dywizjonów mówił, że takim tempem chłopak wygryzie ze stanowiska Johna, który kierował grupami i rozdzielał misje, a jego zdanie bardzo liczyło się w Szefa Biura Aurorów."
    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy komentarz :D Pozdrawiam mamę i tatę :D

      Usuń
  2. Ale akcja. Jestem pewna, że ktoś to zaplanował, ale nie mam pojęcia kto. Stawiałabym na tego psychopatę, ale przecież on nie żyje. Albo...? Dobra, nie jestem wróżką, nic nie mówię. To na pewno coś z tą akcją z Szefem Biura. Tak! To na stówę coś z tym. A, miałam nic nie mówić. Ok, już się zamykam.
    Afryka? Serio? Ja bym wzięła pustynię w Egipcie albo coś. Ale wtedy nie byłoby akcji, też prawda. Chociaż wierzę w Ciebie i sądzę, że ty byś mogła zrobić ze wszystkiego akcję :D
    Fajna wzmianka o związku Furii i Erin (Ale dziwnie to brzmi xD). Haha, uśmiałam się na pytaniu Hiszpana czy Erin dobrze całuje xD.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, bo coś czuje, że będzie się działo ;)
    Mi$ia

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno mnie tu nie było, ale wpadam, by życzyć weny i zdrowia oraz pochwalić za pamięć. W rozdziale 21 zadałem pytanie o możliwość teleportacji po całym świecie, a Ty odpisałaś mi w kolejnym, że prawdopodobnie jest to możliwe, jeśli otrzyma się zgodę. I faktycznie taka zgoda jest potrzebna :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początku powiem, że znalazłam literówkę! "Każdy kupił się na deportacji." Nie powinno być skupił? xd
    Rozdział piękny *-* Rozwaliły mnie niektóre teksty Alano czy Harry'ego. xD
    Tony się pojawił *.* Jak ja go uwielbiam. Szkoda, że tak krótko był :C
    Mam taką dziwną myśl, że to może Tony zorganizował tę akcję z dżunglą, aby sprawdzić czy Dywizjon sobie poradzi. Niee.. Głupi pomysł xd
    Tak się zastaniawiam, czym lub kim jest mały zabójca? Nie przypominam sobie, aby ktoś taki się kiedyś pojawił. :c
    Życzę weny i do następnego ;*
    Aless :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem skąd bierzesz te pomysły, ale to jest genialne. Zaskoczyłaś mnie. :D Wkońcu mamy Tony'ego. Choć mam nadzieję, że będzie go jeszcze troszkę więcjej. ;)

    Pozdrawiam i życzę weny. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialny rozdział ♥.
    Tyle się działo...
    No i jeszcze Pan Tyran się pojawił. ^-^
    Świetne, świetne i jeszcze raz świetne!
    Życzę weny i zdrowia! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha, Tony :D Uwielbiam go :D Rozdział świetny.
    Zastanawia mnie jednak cytat: "Ktoś z najniższych dywizjonów mówił, że takim tempem chłopak wygryzie ze stanowiska Johna, który kierował grupami i rozdzielał misje, a jego zdanie bardzo liczyło się w Szefa Biura Aurorów." Czyżby John wysłał ich do dżungli, żeby pozbyć się konkurenta? I patrząc na poprzednie rozdziały i opowiadania baaardzo rzadko pojawia się ktoś przez przypadek... Pan Tyran pomoże Siódemkom? Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, tydzień to za długo :D
    Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  8. Tyran! ♥ Uwielbiam gościa :D
    Zaczynam się bać o jaki wątek rozpoczęty w tym rozdziale Ci chodzi... ale jestem ciekawa i już nie mogę się doczekać :D
    Madison... je za pięciu xD Jak to przeczytałam to od razu przyszedł mi do głowy pomysł, ale przecież ona jest z Erin, więc.. xD
    Zapowiada się ciekawie i już nie mogę doczekać się ciągu dalszego :D

    OdpowiedzUsuń
  9. <3 Super akcja. I Tyran <3 Jak go dawno nie było... I te stare, dobre pompki xD A teraz na serio, proszę, niech tam umrą! (Yhyy, to się nazywa dziwne coś xD)
    Huehuehue, te jawne dwuznaczności w tekstach dywizjonu xD
    Wspominałam już, że jesteś genialna? Nie? To robię to teraz.
    Pozdro ;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo dobry rozdział!

    Gdy czytałam poprzednie notki, wydawało mi się, że akcja toczy się za szybko. W tym rozdziale tego nie było! Mam wrażenie, że mogę go nawet nazwać rozdziałem wzorowym :D

    Na początku myślałam, że to zaplanował Tony (jak fajnie, że się pojawił *-* i też ponarzekam, czemu tak mało go było?? :c), jako sprawdzenie swoich byłych uczniów, ale potem mi to już nie pasowało ..

    Aless, mały zabójca to chyba taki bardzo ostry nóż do zabijania wampirów, nie pamiętam szczerze mówiąc, ale na pewno nie jest to osoba xD

    Błędów nie wyłapałam, bo już poprawiłaś, więc powiem tylko:
    Czekam na następną sobotę! ^^

    Kejti ;3

    OdpowiedzUsuń
  11. Po pierwsze - zaczytuję się w Twoich opowiadaniach już od jakiegoś czasu. DO perfekcyjnie trafiło w mój gust, tym bardziej, że poruszyłaś wątki, nad którymi sama medytuję ; ). W Bitwie Myśli ujawniła się kolejna zbieżność między nami - myślę o sposobie przydzielenia Harry'ego do Domu Węży i kilku innych szczegółach.
    Piszesz w inny sposób niż ja, bardziej konkretnie, to niezmiernie mi się podoba. Twoi bohaterowie są żywi - i chwała Ci za to, rzadko spotykam Młodych Próbujących, którzy w podobny sposób myślą nad fabułą, postaciami, stopniem prawdopodobieństwa... i elementami, które są pozornie nieistotne. Łatwo je zignorować, a przecież stanowią podstawę tekstu. Wczuwasz się, kiedy piszesz - znam to, konkretnie to czuję - przeniesienie się w inny wymiar, wymiar, który staje się jedynym istotnym, jedynym... realnym; przynajmniej na te ulotne chwile tworzenia.
    Jednocześnie udaje Ci się doprowadzić ff do końca. Mi nie. Też właśnie czuję, jakbym natrafiła na wielki mur, mur, przez który nie potrafię się przebić. Tkwię zatem w strefie zawieszenia, nie potrafiąc dopisać słowa.
    Jeśli chodzi o poczucie sensu w tej sferze i wątpliwości odnośnie własnych pomysłów - obie wiemy, że nie da się tego łatwo przegonić. Prawda? Przeciwnik bez twarzy, do którego nie trafiają racjonalne argumenty. Nikt nie może nam pomóc. Nikt nie może za nas stanąć do walki. Kluczowy jest ten brak sensu właśnie - to coś, z czym sami musimy się zmierzyć. Po co pisać, szepcze ten głos. A może nawet nie. Może to nawet nie są słowa, może to nic namacalnego; może to właśnie sprawia, że tak trudno wbić się w odpowiedni rytm - no bo jak rozproszyć coś, co nie ma twarzy, w którą można napluć, manifestu, który można wyśmiać czy ciała, które można by wbić w ziemię?
    Tym niemniej, kibicuję Ci. Sama z jednej strony potrzebuję czasu, nowego pomysłu, tekstu, którego w normalnych okolicznościach bym nie napisała i eksperymentalnej, nienormalnej formy - żeby zrzucić z siebie ciężar, zdystansować się. Z drugiej jednak strony czasami trzeba kuć żelazo, póki gorące - i mówię tu o pisaniu w ogóle - po prostu to robić, zagryźć zęby i pieprzyć Wewnętrznego Krytyka, pieprzyć wymagania, pieprzyć samego siebie - i po prostu przeć do przodu, przez mgłę, pokonując wiatr, który targa ubranie i sprawia, że każdy kolejny krok wymaga od nas użycia całej siły, jaką skrywamy w tak zwanym zanadrzu - nawet jeśli czujemy, że tworząc, przewalamy kupę gnoju.
    Dobra, a teraz o Instynkcie. Podobają mi się te pomysły, choć całość ma trochę inny klimat niż ff, o jakich wspomniałam wcześniej. Czasami widziałam drobne błędy, nic w sumie szczególnego. Opowiadanie wciąż oddycha i - znając Ciebie - na końcu wciśnie nas w fotele.
    Nadal myślisz nad tekstem o Syriuszu? Kilka miesięcy temu napisałam o nim kilka fragmentów, ale wyszło nie tak, jak chciałam, więc je porzuciłam licząc, iż wkrótce przyjdzie mi do głowy coś, co pozwoli na większe pole manewru - albo chociaż pomoże ująć historię w inny sposób.

    Potter - jak dla mnie - kończy się w Hogwarcie. Amen. Nie wiem, dlaczego. Niby można wiele o nim napisać. Kończy szkołę, robi... coś tam. Istnieje multum możliwości. A jednak - do tej pory najbardziej powalały mnie takie właśnie wewnątrzhogwartowe historie.
    Instynkt jest świetny, ale wszelkie negatywne komentarze mogę wytłumaczyć jednym: Harry skończył szkołę. Ustatkował się. Twoje postaci jak do tej pory były raczej zamknięte w świecie nastolatków - i wszystko razem posiadało jakąś magnetyczną, hipnotyzującą siłę. Dodatkowymi plusami są: możliwość utożsamienia się w bohaterem - w moim przypadku znaczna - jego sposobem życia - muzyka, imprezy, ale także kłopotami, tempem życia - i, oczywiście, mentalnym przewrotem. Fajnie by było przeczytać coś jeszcze w takim właśnie stylu.
    Jesteś jedną z nielicznych autorek, które nie gwałcą świata HP.

    Powodzenia,
    Sylfjuka.

    PS. Piszę komentarz na szybko, so coś tam mogło wypaść niespójnie, szczególnie, jeśli chodzi o interpunkcję :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Omg cytat z Guilty all the same linkin park <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Kocham to jak piszesz <3

    OdpowiedzUsuń
  14. Jak miło mi tutaj wrócić! Nie mam pojęcia, co mi się stało i strasznie Cię za to przepraszam, ale jakoś nie miałam siły wchodzić tu i czytać, ale wiedziałam, że w końcu to nadrobię i dziś chyba właśnie przyszedł dzień, żeby te nadrabianie zacząć. Nie czytałam jeszcze żadnego z następnych rozdziałów, więc będę komentować rozdział za rozdziałem tak, jakby następnych części jeszcze nie było, ok? :)
    Rozdział bardzo mnie wciągnął. Na początku bałam się, że będzie nudno, a jednak nie, na szczęście. Pomysł co do uprowadzenia całego dywizjonu jest naprawdę dobry. Wyobrażam sobie również, jak wielki strach odczuwają wszyscy będący na miejscu. Nawet wczułam się w całą sytuację - nikt nie wie, co się dzieje i rozpaczliwie próbują znaleźć jakikolwiek trop.
    Podoba mi się również fakt, że Harry niezbyt chętnie opowiada o Erin - nawet kiedy potrafią normalnie rozmawiać itp. itd. to jednak wciąż pozostaje ona jego byłą, zamkniętym, zapewne bolesnym rozdziałem jego życia. Do takich rzeczy niechętnie się wraca.
    W tym rozdziale błędów nie widzę poza dwoma malutkimi drobnostkami - w sumie można to uznać jako zwykłe czepialstwo, ale nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała.
    1. "— Oj, Brody, Brody, tyle czasu, a ty nadal masz słabą silną wolę." - wyrażenie "słaba silna wola" w żaden sposób nie brzmi zbyt dobrze. Myślałam i myślałam, jak można by to zastąpić, niestety nic nie wpadło mi do głowy, więc chyba będzie musiało zostać tak, jak jest. No chyba, że masz lepszy pomysł na ujęcie tego :)
    2. "— Powodzenia, krasnoludki się tutaj zmieszczą, a nie dorośli faceci ze wzrostem metr osiemdziesiąt i więcej" - w Anglii używa się stóp i cali do określania wzrostu, więc warto się do tego dostosować, w internecie na pewno znajdą się jakieś przeliczniki :)
    No to przy tym rozdziale tyle ode mnie, pozdrawiam serdecznie!
    Frigus (pisanina-frigus.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  15. Harry to zawsze się w coś wpakuje ;d

    Hurt powraca!
    Zapewnie pomoże odnaleźć dywizjon ;D

    Czemu mam wrażenie, że to John ich tak urządził? ;d

    Zabieram się za ciąg dalszy xd

    ~Cathy_Riddle

    OdpowiedzUsuń
  16. Hej,
    ktoś zostawił pułapkę aby pozbyć się całego dywizjonu, ale w jakim celu dokładnie..
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  17. Hejeczka,
    to... ktoś zostawił pułapkę na nich... chciał się pozbyć całego dywizjonu... ale w jakim celu...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń