„…Cause we cannot be saved
Cause the end is near
Now there's no other way…”
[Linkin Park – Guilty All The Same]
Gorące dni powoli
dobiegały końca. Coraz częściej z chmur leciały krople deszczu, zwiastując
nadchodzącą jesień. Miłośnicy lata z niechęcią chowali letnie ubrania na dno
szafy i coraz częściej sięgali po grubsze szaty i płaszcze. Pierwszy dzień października
przywitał mieszkańców Anglii porywistym wiatrem i mżawką.
— Dziękuję wszystkim
bóstwom, że istnieje coś takiego jak teleportacja. Przynajmniej nie trzeba
wychodzić na tę wichurę — powiedział Jasper, wchodząc do biura siódemek.
— Mugole mają jednak
przekichane — dodał Isaac. — Widziałem, jak koleś wjechał w kałużę i ochlapał
jakąś kobietę. Wyglądała jak kaczka. A darła się na niego gorzej niż
mandragora.
Za drzwiami rozległ się
szum i głośne głosy. Po chwili do środka wpadł Furia.
— Znowu zaatakowali
Knife’a — oznajmił. — W całym biurze wrze jak w ulu.
— Znowu? Komuś nieźle
musi zależeć na jego śmierci — stwierdził Jason. — I co z nim?
— Na szczęście nic.
Koleś zwiał świstoklikiem, gdy ochrona wezwała posiłki. Zaskoczył ich w drodze
na spotkanie z Kingsleyem.
— Czyżby ktoś miał
chrapkę na jego posadkę? — zastanowił się Navid.
— Kto by nie miał? — odparł
Mickey. — Co jak co, ale szef Biura Aurorów jednak jest dość ważną osobą w
Ministerstwie i ma wpływ na wiele decyzji.
— Raczej jest to jakiś
desperat — podsumowała Madison. — Jeśli ktoś chciałby go wyeliminować dla
takiej posady, powinien raczej działać subtelniej.
— Albo wcale nie chodzi
o posadę. — Jason wzruszył ramionami.
— Hiszpan, co tak
milczysz? — zagadnął Navid.
— Dajcie mi spokój.
Leczę kaca — odparł cicho z zamkniętymi oczami, opierając się o krzesło.
Dywizjon zaśmiał się.
— Za długi czas
abstynencji? — rzekł Isaac z rozbawieniem.
— Taaa… Ostatni raz tak
się upiłem u Furii na weselu — wymamrotał.
— Spokojnie, pamiętamy
twojego breakdance’a na parkiecie — zarechotał Isaac.
— To był breakdance?
Myślałem, że się przewróciłeś i próbowałeś wstać — zdziwił się Harry, na co
wszyscy ryknęli śmiechem, a Hiszpan ukrył twarz w dłoniach.
Furia i Silver byli
szczęśliwym małżeństwem od dwóch miesięcy. Ślub nie zmienił między nimi
niczego, oprócz papierka i nazwiska dziewczyny. Tak jak wcześniej, sprzeczali
się o bzdury typu jaki kolor ubranka kupić Gabrielowi albo co będą oglądać w
telewizji.
Po powrocie do ciepłego
domu powitała go Silver z Gabrielem w ramionach. Tak jak zawsze, pocałował
dziewczynę w usta, a później odebrał od niej chłopczyka. Ten zaśmiał się
radośnie, kiedy podniósł go do góry i udawał samolot. Wziął go na ręce i usiadł
na kanapie, kładąc go obok siebie.
— Jak w pracy? —
zapytała blondynka.
— Gorzej niż przed
świętami w supermarkecie. Ktoś znowu zaatakował szefa Biura — odparł,
obserwując, jak jego synek sięga po swoje stópki i wkłada je do buzi. — Istny
Sajgon — westchnął.
— Chociaż pracujesz —
mruknęła, a on chwycił ją za rękę i posadził obok siebie. — Od ponad roku
jestem na zwolnieniu lekarskim. Najpierw przez tego psychola, a teraz na
macierzyńskim. Czasami chciałabym już wrócić do pracy, ale Gabriel jest
ważniejszy.
Harry objął ją
ramieniem, więc się do niego przytuliła.
— Niedługo tam wrócisz
— pocieszył ją.
— O ile będą mnie
jeszcze chcieli. Co to za pracownik, który non stop siedzi na zwolnieniu…
— Jeśli to genialny
pracownik, będą całować go po stopach, gdy wróci.
— Lizus — wymamrotała z
rozbawieniem w głosie.
Gabriel zaczął
gaworzyć, więc się nim zajęli. Później Furia odłożył go do łóżeczka, gdzie
patrzył przez chwilę na niego z uśmiechem, a następnie poszedł do kuchni, gdzie
Silver kończyła robić obiad. Objął ją mocno od tyłu.
— Co na obiad? —
spytał.
— Twoje ulubione danie.
Uśmiechnął się lekko.
— Super. Wskakuj na
talerz.
Zachichotała, a on
pocałował ją w szyję. Odgarnęła włosy na drugi bok, dając mu większy dostęp.
— Cholera, to trwa za
długo — westchnęła, a Harry zaśmiał się cicho.
— Nie narzekam —
mruknął, przyciągając ją do siebie jeszcze bardziej, aż plecami przylgnęła do
jego klatki piersiowej.
Mruknęła, gdy jego dłoń
wślizgnęła się pod bluzkę.
— Znowu będzie
przypalony obiad — stwierdziła z cichym jękiem.
— To nic — odparł,
odwracając ją w swoją stronę.
Podniósł ją za pośladki
i usadził na brzegu szafki, by ponownie przyssać się do jej szyi. Wiedziała, że
protesty nie miały sensu. Zresztą, nie chciała protestować.
W trakcie gdy Harry był
w pracy, Silver wraz z Gabrielem odwiedziła Carmen. Kobieta kręciła się po kuchni
sprawnie jak baletnica. Od razu zaproponowała jej herbatę, którą z chęcią
wypiła.
— Carmen? — rzekła
niepewnie dziewczyna.
— Tak? — odparła, odwracając
się w jej stronę.
— Czy po ślubie —
zaczęła niezdecydowanie — też hormony w was szalały?
Carmen odpowiedziała z
rozbawieniem:
— To normalne.
Przysięga małżeńska tak działa przez jakiś czas.
— Jakiś czas?
— Kilka dni, czasami
tygodni.
— Och…
— Coś się stało?
— Eee… nie. Wiesz… u
nas to trwa już dwa miesiące i zaczynam się bać, że coś jest nie tak.
— Ale nie narzekasz,
prawda? — odpowiedziała z jeszcze większym rozbawieniem.
— Poza tym, że co
trzeci obiad jest przypalony, to nie — stwierdziła z lekkim rumieńcem, a Carmen
zachichotała. — Już mu groziłam, że dostanie patelnią w głowę, jeśli się
zbliży, ale ma to w nosie — zirytowała się, a kobieta przyjęła to kolejną dawką
śmiechu.
Przyszedł Łapa, który
zagadnął:
— O czym plotkujecie?
— Takie małżeńskie
sprawy — odparła Carmen lekceważąco.
— A co? Harry nie
sprawuje się jako mąż?
— Sprawuje. Aż za
dobrze — wymamrotała pod nosem Evelyn, ale mężczyzna zdołał to usłyszeć.
— Udam, że tego nie
słyszałem — powiedział głośno, jakby chciał ją zagłuszyć.
— Dobra, idę. Muszę
zrobić… obiad — rzekła ze zrezygnowaniem, na co Carmen jeszcze raz
zachichotała.
Kobieta dogoniła ją
przed drzwiami wyjściowymi.
— Silver, wydaje mi
się, że przysięga już nie ma z tym nic wspólnego — powiedziała z rozbawieniem,
a Evelyn spojrzała na nią ze zrezygnowaniem.
Madison wyciągnęła
Furię na lunch. Skorzystali z wyjątkowo ciepłego dnia, jedząc hot-dogi na
dworze. Usiedli na ławce w parku niedaleko Ministerstwa Magii.
— Ostatnio coś tryskasz
energią — zagadnęła.
— To źle?
— Nie, wręcz
przeciwnie. Małżeństwo ci służy — podsumowała z uśmiechem, a on w odpowiedzi
wzruszył ramionami. — Rozumiem, dobry seks poprawia humor, ale żeby tak
codziennie? — zachichotała, a Harry aż zakrztusił się bułką. — Trafiłam!
— Spadaj — wydusił.
— Nie wymiękacie? —
zaśmiała się.
Harry spojrzał na nią
rozpaczliwie.
— To się dzieje
samowolnie. — Madison wybuchnęła śmiechem. — Głupia przysięga.
— Furia… Przysięga
działa tylko do dwóch, trzech tygodni.
Chłopak patrzył na nią
przez chwilę, a później przeniósł wzrok na swojego hot-doga.
— Cholera. Zachowujemy
się jak para napalonych nastolatków.
— Nie masz na co
narzekać — stwierdziła ze śmiechem. — Dasz hot-doga? — zapytała, wyrzucając
swój papierek do kosza.
— Jesz za pięciu —
stwierdził. — Masz, pójdę po drugiego. Muszę się najeść, bo pewnie znowu
przypalimy obiad.
Skierował się do budki
z jedzeniem, zostawiając śmiejącą się niekontrolowanie Madison.
Ostatnimi czasy Tony
Hurt zajmował się sprawą ataków na szefa Biura Aurorów. Był członkiem Brygady
Uderzeniowej, jednak zrezygnował z tego stanowiska na rzecz uczenia młodych
kadetów. Teraz został poproszony o pomoc przez swoich byłych studentów aktualnie
należących do Brygady. Zawsze interesował się losem swoich byłych
podopiecznych. W ośrodku szkoleniowym spędzał z nimi bardzo dużo czasu, więc z
czasem się do nich przywiązywał, choć nigdy tego nie okazywał. Po opuszczeniu
ośrodka przez dywizjon Tony dowiadywał się o nich różnych informacji.
Dlatego też wiedział
dość sporo na temat siódemek, którzy byli jednym z najlepszych dywizjonów,
które nauczał. Tworząc tę grupę, nie sądził, że tak się zgrają i będą na tyle
odważni, żeby sobie z niego robić żarty. Byli naprawdę świetnymi kadetami i
wiedział, że Ministerstwo Magii zyska aurorów działających doskonale zarówno
indywidualnie, jak i grupowo. Nie zdziwił się, gdy awansowali na wyższy
szczebel w tak krótkim czasie. Również nominacja Pottera na kapitana go nie
zaskoczyła. Chłopak już w trakcie bitwy o Hogwart pokazał, że potrafi
pokierować dużą grupą ludzi, a na szkoleniu tylko się o tym przekonał. Działał
jak kapitan, ale słuchał również swoich podwładnych, nie pokazując, że wie wszystko,
a osoby mu podlegające go obchodziły. Dywizjon go szanował, a to bardzo się
liczyło.
Kręcąc się po Biurze
Aurorów, usłyszał co nieco o siódemkach. Wychwalano ich za skuteczność akcji,
osoby na wyższych szczeblach wspominały o awansie, a ludzie kontrolujący
wampiry byli zadowoleni, że siódemki potrafią sobie z nimi poradzić. Często
wspominano również Pottera. Ktoś z najniższych dywizjonów mówił, że takim
tempem chłopak wygryzie ze stanowiska Johna, który kierował grupami i
rozdzielał misje, a jego zdanie bardzo liczyło się u szefa Biura Aurorów. Z
kolei ktoś z Brygady Uderzeniowej wspominał o dobrej współpracy z Furią w
trakcie walk.
Tony był zadowolony, że siódemki z Potterem na
czele mają uznanie wśród innych aurorów. Postanowił ich odwiedzić w gabinecie.
Nie musiał go długo szukać, gdyż niedaleko niego przez korytarz przeszedł
Brody, z zadowoleniem paląc te przeklęte papierosy, od których od lat był
uzależniony. Pod pachą niósł pełno teczek różnego koloru i rozmiaru.
— Oj, Brody, Brody,
tyle czasu, a ty nadal masz słabą silną wolę.
Isaac niemal podskoczył
w miejscu, odwracając się w jego stronę z papierosem w ustach, który wypadł,
gdy rzekł:
— Pan Tyran!
Tony roześmiał się na
to przezwisko. Spotkał się już ze stręczycielem, zabijaką, despotą, brutalem i
dyktatorem. Fantazja jego dywizjonów do wymyślania mu przezwisk nie miała
żadnych granic.
— Nie męczy pan swoich
kadetów? — wyszczerzył się blondyn, zdeptując leżącego na ziemi papierosa,
jakby to nie on go zrzucił.
— Wiesz, Brody, oni są
bardziej posłuszni od was, więc dałem im trochę luzu.
— I tak panu nie wierzę
— odparł z rozbawieniem, a Tony wzruszył swoimi umięśnionymi ramionami.
— Lepiej mnie zaprowadź
do reszty tych patałachów.
Isaac roześmiał się i
razem ruszyli w stronę gabinetu znajdującego się za rogiem.
— Stawajcie na
baczność. Mamy kontrolę — oznajmił ze śmiechem Isaac, wchodząc do środka.
— Koszmar wrócił —
stwierdził Alano, gdy zobaczył swojego byłego opiekuna.
— Koszmar dopiero się
zaczyna, Corrales — odparł Tony. — Musiałem przypomnieć sobie wasze pyski.
— Też za panem
tęskniliśmy — wyszczerzyła się Madison.
— A to dobre —
podsumował Hurt. — Zawsze miałaś poczucie humoru, Snipes.
— Ale pan oficjalny —
stwierdził Jason.
— To co, bałwany?
Dwadzieścia pompek?
Wszyscy roześmiali się
na to pytanie, a po chwili rozmawiali z mężczyzną o tym, co się u nich działo w
ostatnim czasie. Niestety, przyjemna rozmowa została przerwana wejściem Johna.
— Zbierajcie się.
Dostaliśmy anonimowe zgłoszenie o ataku wampirów — oznajmił chodno na wstępie.
Dostrzegł Tony’ego i,
nie zmieniając mimiki twarzy, skinął mu głową, na co mężczyzna odpowiedział
podobnie, a później pożegnał się i wyszedł, słysząc jeszcze, jak John mówił
dywizjonowi o świstokliku, który im zostawił.
Później wrócił do
swoich obowiązków.
Wejście Johna i jego
słowa o ataku wampirów sprawiły, że Furia wrócił na ziemię po rozmowie z Tonym.
Wziął tylko to, co było najpotrzebniejsze: różdżkę i małego zabójcę. Później
dotknął świstoklika. Następnie widział przed sobą twarze reszty dywizjonu i wirujące
tło. Poczuł, że w coś uderzył, jakby wpadł do wody, rzucając się na brzuch, a
później znowu nim szarpnęło. Z łomotem wylądowali na ziemi, nie utrzymując
równowagi.
— Jasna cholera —
stęknął Mickey.
— Co to jest?! — dodał
z zaskoczeniem Stan.
Wszyscy rozejrzeli się,
siadając na ziemi i otworzyli usta. Znajdowali się w samym środku dżungli.
Roślinność była tutaj bardzo gęsta i bujna, a wysokie, liściaste drzewa
znacznie się od siebie różniły. Harry zdołał dostrzec mnóstwo lian, a z
niektórych pni drzew wyrastały kwiaty, co wyglądało bardzo pięknie. Wysokie
drzewa nie dopuszczały tutaj zbyt dużo słońca, choć czuli wysoką temperaturę i
wilgoć. Warstwa na ich wysokości była bardzo słabo rozwinięta, dlatego leżeli
na mchu, a Jason wylądował w paprociach. Latało tutaj mnóstwo owadów, a Furia
zauważył motyle tak piękne, że mógłby na nie patrzyć godzinami. Isaac zaczął
miotać się w kółko, wrzeszcząc, że coś mu siedzi na głowie.
— Nie wydaje mi się,
żeby były tutaj jakieś wampiry — powiedział słabo Mickey.
— Wątpię, żeby jakieś
się ukrywały w wilgotnych lasach równikowych — wymamrotał Jasper.
— Więc gdzie my się
znajdujemy? Przecież w Anglii nie ma takich lasów — bąknął Navid.
— Jak sama nazwa
wskazuje: na równiku. Czyli południowa Azja, Ameryka Południowa albo Afryka —
wyjąkała Madison.
— Co?! Gdzie ten John
nas wysłał! — wrzasnął Jason.
— Uderzyliśmy w barierę
przekierowującą — rzekł Furia, a następnie zerwał się z ziemi, wrzeszcząc: —
Wpadłem w mrowisko!
Był to komiczny widok,
gdy zaczął odprawiać dziwny taniec, by pozbyć się chodzących po nim owadów,
więc członkowie dywizjonu zaśmiali się lekko.
— Okej. Miło było
zwiedzić trochę świata, ale wracajmy do Anglii — stwierdził Alano. — Nie mamy
zgody, ale na pewno John wszystko załatwi, gdy dowie się o przekierowaniu.
— Racja, przecież to
nie nasza wina — dodał Mickey. — Punkt deportacyjny w atrium?
Skinęli głowami na
zgodę. Każdy kupił się na teleportacji. Furia zacisnął oczy, gdy nie mógł
sprawić, by zniknął. Po chwili uniósł powieki z paniką, kiedy nie odczuł
znajomego przepychania przez rurę. Ze zdumieniem dostrzegł, że pozostali także
znajdują się we wcześniejszych miejscach.
— Cholera, nie mogę —
spanikowała Madison.
— Jak widać, nikt nie
może — wymamrotał Jasper.
— Zaklęcie
antydeportacyjne w środku dżungli? — nie dowierzał Alano.
— Stwórzmy świstoklik —
zaproponował Navid.
Stan wyciągnął przed
siebie swojego małego zabójcę i wycelował w niego różdżką, jednak po
wypowiedzeniu zaklęcia nic się nie stało.
— Nie czuję magii —
wydusił.
Z coraz większymi
nerwami sięgnęli po swoje różdżki. Nawet zwykły Lumos nie działał.
— Merlinie, jesteśmy w
strefie antymagicznej — wykrztusił Isaac.
Zapadła między nimi
cisza dźwięcząca w uszach.
— W środku dżungli, bez
magii, jedzenia, picia i dostępu do wody? — wydusił słabo Hiszpan. — Możemy
kopać sobie groby. W życiu nas nie znajdą. Wpadliśmy w pułapkę.
— Nie możemy wpaść w
panikę — rzekła nerwowo Madison. — Może jesteśmy na skraju lasu.
— A wiesz, w którą
stronę iść? Może jesteśmy na skraju lasu, ale pójdziemy w złą stronę i się od
niego oddalimy, a rozdzielenie się to głupota, gdy nie znamy terenu —
wywnioskował Furia.
— Więc co robimy? —
zapytał Isaac.
— Nie mamy wyjścia,
idziemy przed siebie.
— Możemy tutaj spędzić
kilka dni… tygodni — wymamrotał Mickey.
— Mamy inne wyjście? —
westchnął słabo Stan.
Zapadła cisza.
— Każdy wyciąga to, co
ma przy sobie. Musimy wiedzieć, na czym stoimy i czy coś nam się przyda — rzekł
Jasper.
Chwilę później na ziemi
leżało dziewięć małych zabójców, trzy zegarki, klucz, pieniądze, kalendarzyk
kieszonkowy wraz z ołówkiem, chusteczki, lusterko Madison, jakaś kartka.
Nadzieja pojawiła się, gdy Furia wyciągnął telefon komórkowy. Niestety, okazał
się bezużyteczny, gdyż nie było tutaj zasięgu. Z irytacją dodał, że ma końcówkę
baterii.
— Jedyne, co może się przydać,
to mali zabójcy. Gdy już będziemy mieli dość, to są wystarczająco ostre, żeby
podciąć sobie żyły — rzucił pesymistycznie Isaac.
— Co w takim buszu
można znaleźć do jedzenia? — zapytał Jason.
— Banany.
— Kokosy.
— Może znajdziemy jakąś
rzekę — dodał Jasper. — Tam będą ryby i kraby. Skierujemy się wzdłuż rzeki.
Gdzieś dotrzemy.
— Zawsze możemy
zapolować na jakiegoś słonia — wymamrotał Alano. — Albo lamparta. Co wy na to?
— Hiszpan, przymknij
się — burknął ze zrezygnowaniem Navid.
Nie mieli większego wyboru,
więc ruszyli przed siebie, wybierając pierwszy lepszy kierunek, rozglądając się
za jedzeniem i przedzierając przez gąszcze. Stan szedł na przedzie, klnąc na
patyki uderzające go w twarz i pajęczyny. Po kwadransie męczarni znaleźli sobie
dłuższe kije, żeby ułatwić sobie przechadzkę przez dżunglę. Po godzinie
powolnego przemieszczania się wszyscy stracili wiarę w to, że stąd wyjdą.
— Chłopaki, tam są
banany — rzekła nagle z entuzjazmem Madison, wskazując przed siebie.
— Niezbyt dojrzałe —
stwierdził Alano, gdy podeszli do drzewa.
— Weźmy kilka.
Dojrzeją. Będą na zapas — odparł Isaac.
Madison nagle zaczęła
ściągać swoją koszulę.
— Co ty robisz? — rzekł
niepewnie Jason.
— Przecież nie będziemy
tego nosić w rękach. Zaraz zrobię torbę.
— Przecież magia nie
działa.
— Nie znacie kobiecych
sztuczek — uśmiechnęła się i zaczęła przewiązywać swoją koszulę, pozostając w
samej bokserce.
Po chwili wrzucali
owoce do prowizorycznej torby. Mickey zarzucił ją na plecy i ruszyli w dalszą
wędrówkę. Gdyby ich sytuacja nie była tak beznadziejna, zapewne zachwycaliby
się tym miejscem. Mijali różnorodne krzewy, drzewa i kwiaty, które występowały
tylko na takich terenach. Na jednym z drzew dostrzegli małpę, która śledziła
ich przez kilka minut, gdy szli w niewiadomym sobie kierunku. Różnorodne owady
rzucały im się w oczy, jednak nie mieli głowy do tego, żeby im się przyglądać.
Madison od czasu do czasu zachwycała się jakimś motylem, ale później straciła
entuzjazm. Zdołali znaleźć jeszcze jedno drzewo z dojrzałymi bananami. Byli
bardzo głodni, więc każdy zjadł po jednym, by resztę włożyć do torby, którą
teraz niósł Jason.
— Robi się ciemno —
mruknął Isaac. — Chyba lepiej zrobić postój, rozpalić ognisko i się przespać.
Po ciemku zabijemy się w tym gąszczu.
Postanowili tak zrobić,
dlatego znaleźli najbardziej dogodne miejsce.
— Tutaj można zrobić
mały szałas, o ile znajdziemy dobre liście i coś, czym je zwiążemy — oznajmił
Stan, wskazując na jakiś gąszcz.
Rozdzielili pracę.
Mickey wraz z Navidem mieli zająć się rozpaleniem ogniska, Madison, Jason i
Harry znalezieniem czegoś, co mogłoby ułatwić im wiązanie, a Alano, Isaac,
Jasper i Stan poszukiwali dużych liści, które niejednokrotnie mijali po drodze.
— Myślicie, że mamy
szanse się stąd wydostać? — zapytała cicho Madison, słysząc klęcie Navida na
patyki, którymi starał się rozpalić ogień.
— Staram się nawet nie
myśleć, że nie mamy — odparł Jason. — Inaczej chyba bym wziął do siebie pomysł
Isaaca odnośnie podcinania sobie żył.
— Stawiacie, że ktoś
celowo nas tu wysłał? — rzekł Harry.
— Oszalałeś? — zdumiała
się Madison.
— Pomyśl. Anonimowe
zgłoszenie o ataku wampirów i przypadkowe
rzucenie zaklęcia przekierowującego. Coś jest tutaj nie tak, nie sądzisz?
— Wygląda to tak, jakby
ktoś chciał się nas pozbyć, nie brudząc sobie rąk — dodał Jason w zamyśleniu.
— Lepiej na razie nie
mówmy o tym reszcie — mruknął Furia. — Hiszpan jest wystarczająco dobity
brakiem jedzenia.
— Nic dziwnego. Zwykle
je więcej niż my wszyscy razem wzięci, a teraz musi się ograniczyć do jednego
banana — bąknęła Madison. — Też mam spaprany humor, gdy jestem na głodzie.
— Ha ha! Jestem
mistrzem! — roześmiał się Navid, a oni dostrzegli płomienie ognia niedaleko.
Jason znalazł jakieś
mocne trawy, więc je odcięli, a następnie wrócili do reszty.
— Jesteśmy w Afryce —
oznajmił Jasper. — Można to wywnioskować, patrząc na godzinę. W Anglii o takiej
porze też już robi się ciemno, a w Azji i Ameryce jest zbyt wielka różnica
czasowa. Wydaje mi się, że jesteśmy w Kongo, ale mogę się mylić, bo to nie
jedyne państwo afrykańskie na równiku. Co tak patrzycie? Lubię geografię —
mruknął. — Idąc tym tropem… W Kongo jest rzeka, więc być może gdzieś na nią
trafimy.
Zaczęli zajmować się
budową szałasu.
— Powodzenia,
krasnoludki się tutaj zmieszczą, a nie dorośli faceci ze wzrostem metr
osiemdziesiąt i więcej — prychnął Isaac na ich wspólne dzieło.
— Przynajmniej głowa ci
nie zmoknie, jak zacznie padać.
— Pocieszające —
mruknął blondyn.
— Trochę świeżego
powietrza dobrze nam zrobi. — Furia starał się powiedzieć to z entuzjazmem, ale
niemal od razu wymamrotał, widząc miny reszty: — Co za porażka.
Hiszpan parsknął
śmiechem. Nie mając ochoty na spanie, rozsiedli się wokół ogniska. Siedzieli w
ciszy zakłócanej tylko przez brzęczenie owadów i trzask palącego się drewna.
— Chyba zaczną nas
szukać, co? — rzekł wreszcie Jasper.
— Pewnie tak — odparł
Jason. — Co jak co, ale jesteśmy aurorami Ministerstwa Magii. Zorientują się,
skoro cały dywizjon zniknął bez śladu.
— Bez śladu, właśnie —
mruknął Alano niechętnie. — Jesteśmy w strefie antymagicznej, więc jak mają
tutaj dotrzeć? Bądźmy realistami. Jeśli sami stąd nie wyjdziemy, nikt nam nie
pomoże.
Znowu zapadła cisza.
Patrząc w ogień, Harry pomyślał o Silver. Na pewno się zaniepokoiła, gdy tak
długo nie wracał. Czy już wie, że jego dywizjon zaginął w trakcie akcji? John
powinien zareagować na brak odzewu ludzi, których wysłał na misję. Pewnie wyśle
kolejną grupę aurorów, aby sprawdzili, co się dzieje, ale ci nie znajdą na
miejscu żadnych oznak walki. Chyba że
atak rzeczywiście był, ale zabezpieczyli się taką barierą. Cóż, naszych śladów
na pewno nie znajdą, oprócz świstoklika. A jeśli także wpadną na barierę?
Aurorzy również zostaliby przeniesieni do tej dżungli. Ale jeśli to oni mieli
wpaść w pułapkę, bariera pewnie zostałaby usunięta. Coraz bardziej przekonywał
się do wersji, że nie znaleźli się tutaj przypadkowo. Tylko kto mógł to
wszystko zaplanować w taki sposób? Anonimowe zgłoszenie byłoby trudne do
rozszyfrowania, ale jeśli ktoś miałby ich szukać, to zacząłby od tego.
Niestety, takie szukanie było trudną czynnością podobnie jak szukanie igły w
stogu siana. Komu zależało na wyeliminowaniu całego dywizjonu? Gdyby chodziło o
jedną osobę, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Gdyby chodziło tylko o niego,
sprawa byłaby rozszyfrowana. Każdy by wiedział, że chodzi o śmierciożerców, ale
oni nie mili powodu, żeby wyeliminować cały dywizjon. Wiedział, że byli jedną z
najlepszych grup, lecz czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Byli jednym z
najlepszych, ale znajdowali się na niskim szczeblu aurorskim. Więc co to mogło
dać potencjalnemu napastnikowi? Nic tu nie miało sensu. A może była to zemsta
za którąś z akcji? Może zamknęli jakąś ważną osobistość nielegalnego świata, a
jego wspólnicy się na nich mszczą? Powodów mogło być wiele, ale równie dobrze
mógł być to jednak zupełny przypadek. Teraz najważniejsze było, żeby trzymali
się razem i nie tracili nadziei.
Postanowili pójść spać,
żeby zyskać siły na kolejny dzień. Na pierwszy rzut oka Furia widział, że ich
marny szałas nie pomieści nawet połowy dywizjonu, dlatego nazbierał sobie na
kupkę mchu, a na to położył duży liść, co miało mu zastąpić poduszkę i położył
się przy ognisku.
— Odgradzasz się od
nas? — rzekł Mickey.
Furia spojrzał w jego
stronę z rozbawieniem.
— Wyglądacie w tym
szałasie jak grupka gejów po orgii.
— Furia, wiesz ty co?!
— wrzasnął z obrzydzeniem Isaac, wśród wyjącej ze śmiechu Madison. — Hiszpan,
wypie*dalaj!
— Sam wypie*dalaj! —
odkrzyknął, kalecząc przekleństwo swoją wymową. — Ała! Kopnąłeś mnie w jaja!
— Serio? Sorry — odparł
blondyn bez skruchy.
— Madison, idziesz?
Zrobiliśmy ci miejsce.
Dziewczyna cmoknęła.
— Hiszpan, wiem, że
chcesz mnie obmacywać. Bezpiecznej będę się czuła z Furią, bo ma żonę i
dziecko, więc się pohamuje.
Wszyscy roześmiali się
szczerze, a Alano stęknął:
— Nie będzie macanka?
— Pomacaj sobie Isaaca.
— A fuj! Jesteście
obrzydliwi! — Blondyn zerwał się do pionu i ułożył się obok ogniska.
— Jest więcej miejsca —
ucieszył się Mickey.
— Uważaj na Hiszpana —
zarechotał Jason, wybierając opcję obok ogniska.
— Hiszpan, jeden niepowołany
ruch i twoja wątroba będzie jutro naszym śniadaniem — zagroził chłopak.
— Merlinie, nie jestem
gejem — zirytował się Alano, na co wszyscy zarechotali.
W trakcie gdy Alano,
Mickey i Navid cisnęli się w szałasie, pozostali położyli się wokół ogniska.
— Coś czuję, że będą mi
się śniły banany — mruknął Jason.
— Po powrocie do domu
już nigdy ich nie tknę — dodał Jasper.
— Ja chcę szczoteczkę
do zębów — jęczała Madison.
— Wymiana śliny dobrze
działa na uzębienie — powiedział z szałasu Alano.
— Spadaj, zboczeńcu —
odwarknęła. — Może gdybyś miał większe piersi i między nogami coś innego, to
bym się zastanowiła.
— Nie równasz się z
Erin, stary — zarechotał Navid. — Odpuść wreszcie.
Hiszpan westchnął.
— Ale na pewno całuję
lepiej od niej. Chcesz się przekonać? — ciągnął.
— Uwierz, że nie masz z
nią szans — rzekła Madison.
— Nie uwierzę, znając
opinię tylko jednej osoby — odparł z rozbawieniem w głosie. — Furia, możesz
potwierdzić?
— A możesz zamknąć
mordę?
Dywizjon zarechotał
zgodnie na taką odpowiedź. Madison poruszyła się obok Furii, a po chwili
siedziała przy jego głowie.
— Długo byliście razem?
— zapytała.
— Co ci odbiło? —
mruknął.
— Ciekawa jestem —
uśmiechnęła się. — No wiesz… — zawahała się. — Chodziłeś z nią, przyjaźniąc się
z Silver, a teraz jesteś z Silver. Trochę to… dziwne.
— Obracał dwie
przyjaciółki. Ale hardcore — zaśmiał się Alano.
— Navid, je*nij mu,
proszę cię — rzekł Harry.
— Załatwione.
Rozległ się głośny jęk
Alano. Madison zachichotała, a później ponownie spojrzała na Harry’ego.
— Dziwnie się czuję z
myślą, że teraz znowu robi się taki… trójkąt.
— Trójkąt, ku*wa,
Furia, też chcę!
— Navid…
Jeb!
Alano jęknął po raz kolejny.
— Jak chcesz trójkąty,
idź do Isaaca. On to lubi — stwierdził Harry, a Madison zachichotała.
— Hej, powiedziałem
tylko…! — uniósł się Isaac, ale przerwał i wymamrotał: — A zresztą, nieważne.
Rozległy się śmiechy.
— Mam żonę i dziecko.
Nie w głowie mi moje byłe — rzekł z rozbawieniem Harry, a Madison uśmiechnęła
się do niego szczerze.
— To ile byliście
razem? — wyszczerzyła się, a on wywrócił oczami.
— Pół roku.
— A czemu zerwaliście?
— Czemu jej nie
spytasz?
— Pytałam, ale nie chce
o tym mówić. Twierdzi, że to dość pogmatwana sprawa i dość nieprzyjemna. Już
wtedy chodziło o Silver?
Po chwili ciszy
odpowiedział:
— Nie. Wtedy chodziło o
Voldemorta. — Harry westchnął, gdy Madison przygryzła wargę z niepewnością w
oczach. — Mówiłem wam, że wtedy chodziło też o psychikę.
— Ale przecież nie
wtargnął do Hogwartu, żeby pomieszać wam w głowach — wymamrotała, a Furia
uśmiechnął się słabo.
— Nie musiał zjawiać
się w Hogwarcie.
— Ale na odległość
chyba tak nie idzie — wtrącił niepewnie Jason.
— W tym wypadku akurat
szło — odparł Harry. — Wpływał na mnie, a ja nieświadomie wpływałem na nią —
dodał do Madison. — Jak wpływałem? O to ją zapytaj, bo mój udział właściwie się
kończy.
Pokiwała głową w
zastanowieniu.
— Mówiła, że wtedy
zrobiła ci z życia piekło — dodała jeszcze.
— Na pewno nie zaliczę
tego do szczęśliwych wspomnień — stwierdził jedynie.
Na tym rozmowa się
skończyła. Przypominając sobie te chwile, Harry wreszcie zasnął.
Silver zerkała ze
zniecierpliwieniem na zegarek. Harry powinien być w domu od dobrych trzech
godzin, a nie dał jej żadnego znaku, że musi zostać po godzinach. Tym bardziej
była zirytowana, bo umówili się z Blackami oraz Lupinami i już byli spóźnieni.
Dzwoniła do niego, ale nie miał zasięgu, wysyłała wiadomości na karteczkach,
ale nie było odzewu. Zerknęła jeszcze raz na zegarek. Jeśli poszedł z Hiszpanem
na piwo bez żadnego uprzedzenia, to mógł się szykować na jej pretensje. Włożyła
Gabriela do wózka i zostawiła kartkę, że jest u Blacków, zaznaczając wyraźnie,
że na umówionym spotkaniu. Następnie wyszła przed dom, pchając wózek i
deportowała się obok domu Blacków. Carmen szybko otworzyła jej drzwi.
— Przepraszam za
spóźnienie — rzekła na wstępie. — Furia zrobił mnie w bambuko i chyba poszedł z
Hiszpanem na piwo — zirytowała się.
Carmen pomogła jej
wjechać wózkiem.
— Nie ma sprawy. Tonks
też jeszcze nie ma. Dała znać Remusowi, że w biurze coś się dzieje i musi zostać
dłużej.
Weszły do salonu, gdzie
Łapa i Lunatyk popijali już kawę. Postawiła wózek z Gabrielem obok krzesła, na
którym usiadła.
— Harry też musiał
zostać? — zagadnął Syriusz.
— Nie wiem. Chyba tak.
Nie dał mi żadnego znaku, że się spóźni — odparła. — Już chciałam wytargać
Hiszpana za uszy, że non stop wyciąga go po pracy na piwo.
Wszyscy zaśmiali się
szczerze.
— Po balandze z kumplami nie będę cię spowiadać — zacytował ją Łapa z
rozbawieniem.
— Żadnych wypadów do barów z kolegami bez twojej zgody nie urządzę —
odpowiedziała.
— Punkt dla ciebie —
zaśmiał się Wąchacz.
— Ciekawe, co to za
afera, że wszyscy zostają po godzinach — zainteresowała się Carmen.
— Może znowu jakiś atak
na szefa Biura Aurorów — odparł Remus.
Pogrążyli się w
rozmowie, czekając na powrót dwójki aurorów.
Za oknem robiło się
coraz ciemniej. Nawet nie zorientowali się, że nadszedł wieczór. Silver nie
próbowała już kontaktować się z Harrym, skoro wiedziała, że jest on w
Ministerstwie Magii. Kiedy Dixon został wysłany do łóżka przez Carmen, Evelyn
stwierdziła, że będzie już wracać, jednak drzwi wejściowe trzasnęły i po chwili
pojawiła się Tonks. Nie wyglądała na zadowoloną z życia.
— Furia też już wrócił,
czy musi jeszcze siedzieć w pracy? — zapytała Silver.
— Nie wrócił — odparła
stłumionym głosem.
— Co to za afera? —
dodał Łapa.
— Właśnie Harry jest w
samym jej centrum.
— W co się znowu
wpakował? — stęknęła Evelyn.
Tonks spojrzała na nią
niepewnie.
— Cały jego dywizjon
zaginął.
Zapadła chwila ciszy
pełnej napięcia.
— Jak to?
— John dostał anonimowe
zgłoszenie o napadzie wampirów na wioskę — wytłumaczyła cicho kobieta. —
Siódemki są w tym najlepsze, więc ich tam wysłał świstoklikiem. Od tej pory nie
ma z nimi żadnego kontaktu. W wiosce nie doszło do żadnej walki, a ludzie
twierdzą, że nikogo z dywizjonu nie widzieli. Knife postawił wszystkich aurorów
na nogi, żeby ich znaleźć, ale nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Po prostu
rozpłynęli się w powietrzu. Na razie ustalono, że świstoklik był wysłany w
odpowiednie miejsce. Znaleziono go w miejscu, gdzie mieli się pojawić. Ale był
tylko on. Kilku aurorów już sprawdza, jakich zaklęć używano ostatnio, ale
mieszkają tam również czarodzieje, a ich czary zacierają to, co wtedy mogło się
stać z siódemkami. Wygląda na to, że anonimowy informator to zaplanował.
Wszyscy wpatrywali się
w nią z szokiem.
— Próbowałam do niego
dzwonić, ale był poza zasięgiem — wydukała Evelyn.
— Może wreszcie
znajdzie zasięg i zadzwoni — rzekła Tonks. — W biurze też mamy telefon, do
którego wszyscy aurorzy znają numer, tak na wszelki wypadek. Dodzwonią się
nawet z zepsutego telefonu stacjonarnego. Domyśliłam się, że Furia będzie miał komórkę
przy sobie, więc podałam taką informację. Cały czas ktoś będzie przy nim
siedział w razie wypadku, chociaż jest używany bardzo rzadko.
— Tonks, możesz
informować nas o wszystkim na bieżąco? — wymamrotał Syriusz, a kobieta skinęła
głową.
— Jesteś jego żoną,
więc pewnie ktoś się z tobą skontaktuje, żeby o wszystkim ci powiedzieć —
dodała do Silver.
Po tych słowach Tonks
deportowała się, zostawiając ich w kompletnej ciszy.
********************************
Ridens Moriar, racja, poprawiłam :)
Myślałam, że już się wyleczyłam z przeziębienia, ale wróciło z o wiele większą siłą i teraz męczę się nie tylko z katarem, ale jeszcze z bólem gardła, głowy i kaszlem. Nie wiem jeszcze, czy czasami nie mam gorączki :/
Długo czekałam na opisanie wątku, który rozpoczęłam w tym rozdziale. Całość wyszła inaczej niż początkowo sobie wyobrażałam.
Ostatnio mam straszne zawieszki przy pisaniu. Coś brakuje chęci, zaczynam wątpić w swoje pomysły i boję się, że wypaliłam się z w pisaniu. Instynkt na pewno skończę, a co będzie później to zobaczymy.
Do kolejnego rozdziału :)
Jaaaa super :D I pojawił się Pan Tyran :D Ale mało go było ;<
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj sobie jeszcze raz te zdania: "Tworząc tę grupę nie sądził, że tak się zgrają i będą na tyle odwagi, żeby sobie z niego robić żarty." i "Ktoś z najniższych dywizjonów mówił, że takim tempem chłopak wygryzie ze stanowiska Johna, który kierował grupami i rozdzielał misje, a jego zdanie bardzo liczyło się w Szefa Biura Aurorów."
Pozdrawiam ^^
Pierwszy komentarz :D Pozdrawiam mamę i tatę :D
UsuńAle akcja. Jestem pewna, że ktoś to zaplanował, ale nie mam pojęcia kto. Stawiałabym na tego psychopatę, ale przecież on nie żyje. Albo...? Dobra, nie jestem wróżką, nic nie mówię. To na pewno coś z tą akcją z Szefem Biura. Tak! To na stówę coś z tym. A, miałam nic nie mówić. Ok, już się zamykam.
OdpowiedzUsuńAfryka? Serio? Ja bym wzięła pustynię w Egipcie albo coś. Ale wtedy nie byłoby akcji, też prawda. Chociaż wierzę w Ciebie i sądzę, że ty byś mogła zrobić ze wszystkiego akcję :D
Fajna wzmianka o związku Furii i Erin (Ale dziwnie to brzmi xD). Haha, uśmiałam się na pytaniu Hiszpana czy Erin dobrze całuje xD.
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział, bo coś czuje, że będzie się działo ;)
Mi$ia
Dawno mnie tu nie było, ale wpadam, by życzyć weny i zdrowia oraz pochwalić za pamięć. W rozdziale 21 zadałem pytanie o możliwość teleportacji po całym świecie, a Ty odpisałaś mi w kolejnym, że prawdopodobnie jest to możliwe, jeśli otrzyma się zgodę. I faktycznie taka zgoda jest potrzebna :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNa początku powiem, że znalazłam literówkę! "Każdy kupił się na deportacji." Nie powinno być skupił? xd
OdpowiedzUsuńRozdział piękny *-* Rozwaliły mnie niektóre teksty Alano czy Harry'ego. xD
Tony się pojawił *.* Jak ja go uwielbiam. Szkoda, że tak krótko był :C
Mam taką dziwną myśl, że to może Tony zorganizował tę akcję z dżunglą, aby sprawdzić czy Dywizjon sobie poradzi. Niee.. Głupi pomysł xd
Tak się zastaniawiam, czym lub kim jest mały zabójca? Nie przypominam sobie, aby ktoś taki się kiedyś pojawił. :c
Życzę weny i do następnego ;*
Aless :3
Nie wiem skąd bierzesz te pomysły, ale to jest genialne. Zaskoczyłaś mnie. :D Wkońcu mamy Tony'ego. Choć mam nadzieję, że będzie go jeszcze troszkę więcjej. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny. :D
Genialny rozdział ♥.
OdpowiedzUsuńTyle się działo...
No i jeszcze Pan Tyran się pojawił. ^-^
Świetne, świetne i jeszcze raz świetne!
Życzę weny i zdrowia! :)
Ha, Tony :D Uwielbiam go :D Rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jednak cytat: "Ktoś z najniższych dywizjonów mówił, że takim tempem chłopak wygryzie ze stanowiska Johna, który kierował grupami i rozdzielał misje, a jego zdanie bardzo liczyło się w Szefa Biura Aurorów." Czyżby John wysłał ich do dżungli, żeby pozbyć się konkurenta? I patrząc na poprzednie rozdziały i opowiadania baaardzo rzadko pojawia się ktoś przez przypadek... Pan Tyran pomoże Siódemkom? Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, tydzień to za długo :D
Życzę weny
Tyran! ♥ Uwielbiam gościa :D
OdpowiedzUsuńZaczynam się bać o jaki wątek rozpoczęty w tym rozdziale Ci chodzi... ale jestem ciekawa i już nie mogę się doczekać :D
Madison... je za pięciu xD Jak to przeczytałam to od razu przyszedł mi do głowy pomysł, ale przecież ona jest z Erin, więc.. xD
Zapowiada się ciekawie i już nie mogę doczekać się ciągu dalszego :D
<3 Super akcja. I Tyran <3 Jak go dawno nie było... I te stare, dobre pompki xD A teraz na serio, proszę, niech tam umrą! (Yhyy, to się nazywa dziwne coś xD)
OdpowiedzUsuńHuehuehue, te jawne dwuznaczności w tekstach dywizjonu xD
Wspominałam już, że jesteś genialna? Nie? To robię to teraz.
Pozdro ;D
Bardzo dobry rozdział!
OdpowiedzUsuńGdy czytałam poprzednie notki, wydawało mi się, że akcja toczy się za szybko. W tym rozdziale tego nie było! Mam wrażenie, że mogę go nawet nazwać rozdziałem wzorowym :D
Na początku myślałam, że to zaplanował Tony (jak fajnie, że się pojawił *-* i też ponarzekam, czemu tak mało go było?? :c), jako sprawdzenie swoich byłych uczniów, ale potem mi to już nie pasowało ..
Aless, mały zabójca to chyba taki bardzo ostry nóż do zabijania wampirów, nie pamiętam szczerze mówiąc, ale na pewno nie jest to osoba xD
Błędów nie wyłapałam, bo już poprawiłaś, więc powiem tylko:
Czekam na następną sobotę! ^^
Kejti ;3
Tfu, nie nóż, tylko taka blacha xd
UsuńDobra, dobra.
UsuńJuż wiem xd
Po pierwsze - zaczytuję się w Twoich opowiadaniach już od jakiegoś czasu. DO perfekcyjnie trafiło w mój gust, tym bardziej, że poruszyłaś wątki, nad którymi sama medytuję ; ). W Bitwie Myśli ujawniła się kolejna zbieżność między nami - myślę o sposobie przydzielenia Harry'ego do Domu Węży i kilku innych szczegółach.
OdpowiedzUsuńPiszesz w inny sposób niż ja, bardziej konkretnie, to niezmiernie mi się podoba. Twoi bohaterowie są żywi - i chwała Ci za to, rzadko spotykam Młodych Próbujących, którzy w podobny sposób myślą nad fabułą, postaciami, stopniem prawdopodobieństwa... i elementami, które są pozornie nieistotne. Łatwo je zignorować, a przecież stanowią podstawę tekstu. Wczuwasz się, kiedy piszesz - znam to, konkretnie to czuję - przeniesienie się w inny wymiar, wymiar, który staje się jedynym istotnym, jedynym... realnym; przynajmniej na te ulotne chwile tworzenia.
Jednocześnie udaje Ci się doprowadzić ff do końca. Mi nie. Też właśnie czuję, jakbym natrafiła na wielki mur, mur, przez który nie potrafię się przebić. Tkwię zatem w strefie zawieszenia, nie potrafiąc dopisać słowa.
Jeśli chodzi o poczucie sensu w tej sferze i wątpliwości odnośnie własnych pomysłów - obie wiemy, że nie da się tego łatwo przegonić. Prawda? Przeciwnik bez twarzy, do którego nie trafiają racjonalne argumenty. Nikt nie może nam pomóc. Nikt nie może za nas stanąć do walki. Kluczowy jest ten brak sensu właśnie - to coś, z czym sami musimy się zmierzyć. Po co pisać, szepcze ten głos. A może nawet nie. Może to nawet nie są słowa, może to nic namacalnego; może to właśnie sprawia, że tak trudno wbić się w odpowiedni rytm - no bo jak rozproszyć coś, co nie ma twarzy, w którą można napluć, manifestu, który można wyśmiać czy ciała, które można by wbić w ziemię?
Tym niemniej, kibicuję Ci. Sama z jednej strony potrzebuję czasu, nowego pomysłu, tekstu, którego w normalnych okolicznościach bym nie napisała i eksperymentalnej, nienormalnej formy - żeby zrzucić z siebie ciężar, zdystansować się. Z drugiej jednak strony czasami trzeba kuć żelazo, póki gorące - i mówię tu o pisaniu w ogóle - po prostu to robić, zagryźć zęby i pieprzyć Wewnętrznego Krytyka, pieprzyć wymagania, pieprzyć samego siebie - i po prostu przeć do przodu, przez mgłę, pokonując wiatr, który targa ubranie i sprawia, że każdy kolejny krok wymaga od nas użycia całej siły, jaką skrywamy w tak zwanym zanadrzu - nawet jeśli czujemy, że tworząc, przewalamy kupę gnoju.
Dobra, a teraz o Instynkcie. Podobają mi się te pomysły, choć całość ma trochę inny klimat niż ff, o jakich wspomniałam wcześniej. Czasami widziałam drobne błędy, nic w sumie szczególnego. Opowiadanie wciąż oddycha i - znając Ciebie - na końcu wciśnie nas w fotele.
Nadal myślisz nad tekstem o Syriuszu? Kilka miesięcy temu napisałam o nim kilka fragmentów, ale wyszło nie tak, jak chciałam, więc je porzuciłam licząc, iż wkrótce przyjdzie mi do głowy coś, co pozwoli na większe pole manewru - albo chociaż pomoże ująć historię w inny sposób.
Potter - jak dla mnie - kończy się w Hogwarcie. Amen. Nie wiem, dlaczego. Niby można wiele o nim napisać. Kończy szkołę, robi... coś tam. Istnieje multum możliwości. A jednak - do tej pory najbardziej powalały mnie takie właśnie wewnątrzhogwartowe historie.
Instynkt jest świetny, ale wszelkie negatywne komentarze mogę wytłumaczyć jednym: Harry skończył szkołę. Ustatkował się. Twoje postaci jak do tej pory były raczej zamknięte w świecie nastolatków - i wszystko razem posiadało jakąś magnetyczną, hipnotyzującą siłę. Dodatkowymi plusami są: możliwość utożsamienia się w bohaterem - w moim przypadku znaczna - jego sposobem życia - muzyka, imprezy, ale także kłopotami, tempem życia - i, oczywiście, mentalnym przewrotem. Fajnie by było przeczytać coś jeszcze w takim właśnie stylu.
Jesteś jedną z nielicznych autorek, które nie gwałcą świata HP.
Powodzenia,
Sylfjuka.
PS. Piszę komentarz na szybko, so coś tam mogło wypaść niespójnie, szczególnie, jeśli chodzi o interpunkcję :D
Omg cytat z Guilty all the same linkin park <3
OdpowiedzUsuńKocham to jak piszesz <3
OdpowiedzUsuńJak miło mi tutaj wrócić! Nie mam pojęcia, co mi się stało i strasznie Cię za to przepraszam, ale jakoś nie miałam siły wchodzić tu i czytać, ale wiedziałam, że w końcu to nadrobię i dziś chyba właśnie przyszedł dzień, żeby te nadrabianie zacząć. Nie czytałam jeszcze żadnego z następnych rozdziałów, więc będę komentować rozdział za rozdziałem tak, jakby następnych części jeszcze nie było, ok? :)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mnie wciągnął. Na początku bałam się, że będzie nudno, a jednak nie, na szczęście. Pomysł co do uprowadzenia całego dywizjonu jest naprawdę dobry. Wyobrażam sobie również, jak wielki strach odczuwają wszyscy będący na miejscu. Nawet wczułam się w całą sytuację - nikt nie wie, co się dzieje i rozpaczliwie próbują znaleźć jakikolwiek trop.
Podoba mi się również fakt, że Harry niezbyt chętnie opowiada o Erin - nawet kiedy potrafią normalnie rozmawiać itp. itd. to jednak wciąż pozostaje ona jego byłą, zamkniętym, zapewne bolesnym rozdziałem jego życia. Do takich rzeczy niechętnie się wraca.
W tym rozdziale błędów nie widzę poza dwoma malutkimi drobnostkami - w sumie można to uznać jako zwykłe czepialstwo, ale nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała.
1. "— Oj, Brody, Brody, tyle czasu, a ty nadal masz słabą silną wolę." - wyrażenie "słaba silna wola" w żaden sposób nie brzmi zbyt dobrze. Myślałam i myślałam, jak można by to zastąpić, niestety nic nie wpadło mi do głowy, więc chyba będzie musiało zostać tak, jak jest. No chyba, że masz lepszy pomysł na ujęcie tego :)
2. "— Powodzenia, krasnoludki się tutaj zmieszczą, a nie dorośli faceci ze wzrostem metr osiemdziesiąt i więcej" - w Anglii używa się stóp i cali do określania wzrostu, więc warto się do tego dostosować, w internecie na pewno znajdą się jakieś przeliczniki :)
No to przy tym rozdziale tyle ode mnie, pozdrawiam serdecznie!
Frigus (pisanina-frigus.blogspot.com)
Harry to zawsze się w coś wpakuje ;d
OdpowiedzUsuńHurt powraca!
Zapewnie pomoże odnaleźć dywizjon ;D
Czemu mam wrażenie, że to John ich tak urządził? ;d
Zabieram się za ciąg dalszy xd
~Cathy_Riddle
Hej,
OdpowiedzUsuńktoś zostawił pułapkę aby pozbyć się całego dywizjonu, ale w jakim celu dokładnie..
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńto... ktoś zostawił pułapkę na nich... chciał się pozbyć całego dywizjonu... ale w jakim celu...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga