29.03.2014

II. Rozdział 40 - Pigmeje

„…Give me just one more laugh so I can cry
Give me just one more low and I'll be high
Give me just one more cross that I can bear…
Give me just one more life so I can die…”
[Black Light Burns – It’s Good To Be Gold]

W trakcie wędrówki po dżungli Harry często zmieniał się w szakala. W formie zwierzęcia lepiej omijało mu się gęste zarośla, mógł szybciej zareagować, gdyby na oko nawinęło mu się jakieś zwierzę, które mógłby zaatakować i wolniej się męczył. Czasami oddalał się od dywizjonu pod pretekstem polowania, choć robił to raczej z tego względu, że chciał zostać sam. Ciągłe towarzystwo tych samych osób zaczęło każdego powoli drażnić, dlatego dochodziło do coraz częstszych sprzeczek. Brak jakichkolwiek oznak cywilizacji jeszcze bardziej podsycał napięcie. Raz doszło do sporego rozłamu w trakcie jego nieobecności. Dywizjon niemal rozdzielił się na dwie grupy. Zdążył w ostatniej chwili, zanim Alano, Navid, Isaac i Mickey ruszyli w inną stronę. Dawno nie widzieli swojego kapitana tak wkurzonego i chyba nigdy nie dostali od niego takiego ochrzanu.
— Cieszę się, że nie znalazłem się po drugiej stronie — wymamrotał Jason do Madison, ale ona nie zwróciła na niego uwagi, wpatrując się w Harry’ego.
Wykorzystała moment, gdy brał powietrze, żeby ciągnąć swoją tyradę.
— Furia?
— Co? — warknął.
— Co ci się stało w rękę?
Wiedział, o co jej chodzi. Trafił na antylopę i trochę przeliczył swoje siły. Oberwał w ramię i teraz widniało tam długie i krwawe rozcięcie.
— Nic — odparł tylko i wbił rozwścieczone spojrzenie w czwórkę swoich podwładnych, a jego zimny głos był chyba gorszy od wcześniejszych wrzasków. — Skoro sądzicie, że rozdzielenie się w czymś pomoże, to droga wolna. Ale później miejcie pretensje tylko do siebie.
Nie patrząc na nich, ruszył w dalszą wędrówkę. Madison, Jason, Jasper i Stan zerknęli jeszcze tylko na pozostałą czwórkę i ruszyli za kapitanem, nie odwracając się za nimi. Dziewczyna szybko dogoniła Furię.
— Czekaj, trzeba owinąć to w bandaż — rzekła.
— Ciekawe, skąd go weźmiesz — odparł, nawet nie zwalniając.
— Jason i tak nie chodzi w koszuli tylko w samym podkoszulku, więc można z tego skorzystać.
Poczekała na chłopaka, a później we dwójkę dogonili Harry’ego.
— Ci idioci idą za nami? — spytał Furia.
— Taa… Po takiej tyradzie chyba coś do nich dotarło — odpowiedział Jason, podając Madison koszulę. — Na coś się nadziałeś?
— Róg antylopy. Źle oceniłem swoje szanse — mruknął pod nosem.
— Stój, zawiążę — rzekła Madison, więc wykonał jej polecenie.
Rzuciła rozeźlone spojrzenie w Isaaca, któremu chyba zrobiło się głupio. Starała się nie zwracać uwagi na wiele blizn pokrywających całe ramię Furii, gdy owijała ranę prowizorycznym bandażem. Wielokrotnie widziała te partie ciała chłopaka, lecz blizny były niemal niewidoczne. Musiał stosować jakiś środek, który sprawiał, że nie były one tak wyraźne. Teraz nie miał do tego dostępu, więc były bardziej widoczne i przyprawiały ją o ciarki. Wycofała się, bo miała coś do powiedzenia części dywizjonu. Jason zerknął na nią i ruszył z Furią na przedzie.
— Jeszcze raz usłyszę, jak mówicie, że nie wie, co robi i prowadzi nas do nikąd, to oderwę wam jaja — syknęła do Alano, Isaaca, Mickeya i Navida. — Nikt z nas nie wie, gdzie idziemy, a dzięki niemu chociaż mamy szanse, żeby dojść do rzeki, bo to on zdobył tę informację. Poświęca się, żebyśmy mieli coś do jedzenia, chociaż nie musi tego robić. Jako szakal mógłby najeść się sam i mieć nas w dupie, ale tego nie robi. A wy tak się odwdzięczacie? — warknęła. — Zróbcie chociaż jedną trzecią z tego i wtedy miejcie pretensje.
Alano przestąpił z nogi na nogę z opuszczoną głową.
— Mam nadzieję, że jest wam teraz głupio — wtrącił Stan.
— Cholernie — wymamrotał Navid.
— I bardzo dobrze — burknęła dziewczyna.
— Chyba czas na odpoczynek — przerwał im Jasper. — Powoli robi się ciemno.
Postanowili tak zrobić. Furia zmienił się w szakala i zwinął w kłębek trochę oddalony od reszty grupy. Nie miał ochoty na towarzystwo. Wiedział, dlaczego część dywizjonu chciała odejść, ponieważ słyszał słowa Madison, która nie była świadoma tego, że po przemianie w człowieka jeszcze przez jakiś czas ma wyostrzone zmysły. Chociaż porządnie ich ochrzanił, to nie był zdziwiony ich zachowaniem. Sam miał dosyć tej wędrówki i momentami sam w siebie wątpił, więc nie mógł mieć o to pretensji do innych.
Uniósł głowę, gdy usłyszał szelest liści. Rozejrzał się, lecz było już ciemno, więc nic nie dostrzegł. Skoczył na nogi, gdy szelest rozległ się jeszcze bliżej. Spiął się gotów do ataku. Następne wydarzenia potoczyły się strasznie szybko. Zareagował w ostatniej chwili, kiedy coś się na niego rzuciło. Rozległ się krzyk Madison zagłuszony przez powarkiwania szakala i lamparta, które zażarcie ze sobą walczyły, turlając się po krzakach.
— Cholera, lamparty polują na szakale — zauważył trzeźwo Mickey.
— Spróbujmy odstraszyć go ogniem — powiedział szybko Isaac.
Wyciągnęli z ogniska większe kawałki drewna i patyki, które mogły im się przydać. Dźwięki dochodzące zza drzew mroziły im krew w żyłach, więc starali się działać jak najszybciej. Jason, Alano i Isaac pognali w stronę walczących zwierząt jako pierwsi, z płonącymi pochodniami przed sobą. Furia walczył zażarcie, choć był mocno pokaleczony. Efekty bitwy animaga widoczne były na ciele lamparta, który także miał kilka ran. Na pierwszy rzut oka widzieli jednak, że to szakal jest na straconej pozycji. Pozostali członkowie dywizjonu szybko do nich dołączyli. Zaczęli machać ogniem, starając się przepłoszyć dzikie zwierzę. Szakal i lampart odskoczyły od siebie, szczerząc na siebie kły. Siódemki gwałtowniej zaczęły machać ogniem, zbliżając się do lamparta. Zwierzę umknęło między drzewa. Harry nasłuchiwał, czy drapieżca uciekł i dopiero gdy przestał słyszeć biegnące zwierzę, przybrał swobodniejszą pozę.
— Mam dość tej dżungli — rzekła histerycznie Madison.  — Jak nie antylopa, to lampart. Może jeszcze słoń niech nas zaatakuje! — Obeszła Furię dookoła, żeby zobaczyć jego stan. — Zmieniaj się. Zwierząt nie potrafimy opatrywać.
Furia pokręcił głową.
— W formie zwierzęcia szybciej zagoją się rany — rzekł Stan, widząc, że Madison otwiera usta, by coś powiedzieć. — Gdy się zamieni, rany bardziej się rozejdą, będą dłużej się goić i straci więcej krwi. Poradzi sobie jak każde zwierzę w takiej sytuacji.
Harry kiwnął głową na tę wypowiedź, więc Madison odpuściła. Wrócili do ogniska, widząc lekko kulejącego szakala, który zajął swoje poprzednie miejsce. Działając instynktownie, Furia wylizał swoje rany, by przyspieszyć ich gojenie. Później zwinął się w kłębek, zbyt zmęczony na czuwanie, i po chwili zasnął. Siódemki wzięły z niego przykład, więc znaleźli sobie najwygodniejsze miejsca. Każdy pogrążył się we własnych myślach.

Harry’ego obudziły poranne rozmowy dywizjonu. Nie czuł się zbyt dobrze, ale to nie miało znaczenia. Jason zacmokał.
— Chodź na śniadanie, piesku.
Furia najeżył lekko sierść, patrząc na niego z wystawionymi kłami.  Stan zarechotał pod nosem, a Isaac chrząknął, żeby stłumić śmiech. Harry oszacował swój stan zdrowia. Na pewno było lepiej niż wczoraj, ale przemiana mogła mu zaszkodzić. Podszedł do nich nadal w postaci szakala.
— Nie przemieniasz się? — zapytał niepewnie Alano, a on pokręcił głową.
— Psy jedzą banany? — palnęła Madison, a Furia warknął na nią za takie słowa. Strasznie się irytował, gdy mówili do niego pies. — Szakale — poprawiła się.
Przekonała się, że tak, gdy porwał jej z rąk obrany owoc. Spojrzała na niego z irytacją wśród rechotów chłopaków. Dostrzegli kilka rozcięć, które pozostały po walce z lampartem. Chwilę później ruszyli w dalszą wędrówkę. Furia nie wybiegł na przód, co zwykle robił, ale szedł powoli za nimi. Isaac zwolnił trochę, by się z nim wyrównać. Alano zerknął na niego i zrobił to samo.
— Sorry za wczorajszą akcję — mruknął Isaac. — Od tej dżungli powoli siada nam na łeb. Chyba każdy to potwierdzi.
Furia warknął cicho, więc uznali to za potwierdzenie.
— Ale to nie znaczy, że wszystko powinniśmy zwalić na jedną osobę — dodał Alano. — Szczególnie, że nikt z nas nie jest winny temu, że się tutaj znaleźliśmy.
Przez kilka minut szli w ciszy. Dwa tygodnie krążenia po tym przeklętym lesie rzeczywiście zaczęło wpływać na ich zachowanie. Madison wymamrotała raz, że zaczynają się zachowywać jakby urodzili się w buszu i niedługo będą naśladować Tarzana. Przez pół godziny tłumaczyła niewiedzącym, kim jest Tarzan. Żeby trochę rozładować towarzyszące im napięcie, Alano i Isaac zaczęli wspinać się na liany. Dywizjon wył ze śmiechu, zapominając na moment, gdzie się znajdują. Hiszpanowi udało się rozbujać i wrzeszczał jak idiota z radości, dopóki nie uderzył w drzewo. Na ten widok Isaac ryknął śmiechem i spadł w krzaki. Niewiele było takich chwil, ale starali się przetrwać całą wyprawę, polepszając sobie humor.
Wszyscy tęsknili za swoimi bliskimi: rodzicami, żonami, dziewczynami, dziećmi czy przyjaciółmi. Nie mieli pojęcia, co dzieje się w Anglii, czy ktoś ich szuka i kto ich tutaj wysłał, ale mieli nadzieję, że wreszcie uda im się wrócić do domu.
Harry pogrążył się w myślach o Silver i Gabrielu. Był ciekaw, jak bardzo zmienił się jego synek w ciągu tych dwóch tygodni, czy nauczył się siedzieć, wypowiadać pierwsze sylaby, czy ma pierwsze zadatki do raczkowania. Nie miał pojęcia, czy Evelyn sama daje sobie radę z małym brzdącem, ale ich bliscy na pewno jej w tym pomagali.
Jego rozmyślania przerwał nowy, nieznany mu dotąd dźwięk w tej dżungli. Z ciekawością wystawił uszy, a serce zaczęło bić mu coraz szybciej. Czy to naprawdę…? Zaczął przyspieszać. Minął cały dywizjon i rzucił się w las, słysząc krzyki Madison, żeby nie atakował żadnego zwierzęcia. Nie chciał dawać im nadziei, dlatego najpierw wolał sam wszystko sprawdzić. Nie wiedział, ile czasu biegł, ale na pewno nie więcej niż trzy minuty. Zaczął dostrzegać całkiem inny widok. Wreszcie wypadł przed drzewa i stanął na brzegu rzeki. Z radości wskoczył do niej, nie wierząc, że naprawdę znaleźli źródło wody. Wybiegł z rzeki i popędził ponownie w las, by przekazać nowinę reszcie.
— A ty co biegasz jak postrzelony? — zapytał Jason, gdy Furia przemieniał się w człowieka, mokry od stóp do głów.
— Zaraz będzie rzeka.
Chociaż był dość blady, miał cienie pod oczami, a plamy krwi zaczęły pojawiać się na jego ubraniu, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Chłopaki wrzasnęły radośnie i pobiegły przed siebie, odprowadzeni śmiechem Madison. Wraz z dziewczyną Harry został z tyłu.
— Wyglądasz jak siedem nieszczęść — podsumowała go.
Zerknęła na rozcięcie na ramieniu, plamę krwi na żebrach oraz piersi i rozerwaną nogawkę spodni. Doszła do wniosku, że Furia wiedział, co robi, gdy postanowił pozostać w formie zwierzęcia. Teraz przynajmniej rany nie były tak rozległe, jak mogły być, choć widok nadal nie zachwycał. Wreszcie dotarli do rzeki, gdzie chłopaki pluskały się w wodzie jak małe dzieci. Postanowili zrobić sobie postój, by wyprać przepocone i brudne ubrania, wziąć kąpiel i zjeść obiad w postaci bananów, które zdążyli znaleźć godzinę wcześniej.
— Czuję się jak nowonarodzony — stwierdził Navid, wynurzając się na powierzchnię.
— Nic dziwnego. Przez dwa tygodnie porządnie się nie umyłeś — parsknął Stan.
— Hiszpan, przestań się gapić na moje cycki — zirytowała się Madison.
— To normalne u facetów, gdy dziewczyna paraduje w samej bieliźnie — obronił się Alano.
— To zakryj oczy. Mam zamiar się wykąpać.
— Nago? — ucieszył się.
— Chyba słońce cię przegrzało — warknęła i weszła do wody w samej bieliźnie.
Furia miał lekkie opory przed wejściem do wody z tego względu, że był poraniony, ale tak mu brakowało porządnej kąpieli, że odrzucił to na bok. Nie lubił chodzić bez górnej części ubrań. Jego ciało pokrywały blizny, a od dłuższego czasu nie stosował preparatu, więc stały się bardzie widoczne. Chyba tylko przed Silver nie miał żadnych oporów przed ściągnięciem koszulki. Rany piekły po zetknięciu z wodą, a krew się z nią wymieszała. Czuł przyjemne orzeźwienie po właściwie dwutygodniowym braku kontaktu z wodą.
Wszyscy wyprali swoje ubrania i poczekali, aż się wysuszą. W tym czasie wypoczywali na brzegu, wybierając odpowiedni kierunek wędrówki wzdłuż rzeki, postanawiając się od niej nie oddalać.

Chociaż odnosili wrażenie, że rzeka nie ma końca, to były spore plusy wędrówki wzdłuż niej: znaleźli kolejny rodzaj pożywienia, a mianowicie ryby. Łapanie ich było trudną sprawą bez wędki lub sieci, ale czasami udało im się coś złapać. Jedni łapali je rękoma, inni używali do tego swoich koszul, udając, że to sieć. Jeśli nie udało im się dorwać żadnej ryby, z niechęcią sięgali po przeklęte banany, których im nie brakowało. Żadne zaklęcie w dalszym ciągu nie działało, więc musieli radzić sobie bez magii.
— Ile dni już tutaj krążymy? — zapytał Jason Jaspera, gdy wieczorem weszli do lasu, by położyć się na mchu, który do spania był o wiele wygodniejszy od kamieni przy brzegu rzeki.
— Dokładnie osiemnaście dni — odparł chłopak, zaznaczając ołówkiem w kalendarzu kolejny dzień wędrówki.
— Dwa i pół tygodnia. Merlinie — stęknął Alano.
— W końcu musimy gdzieś dojść — mruknął Mickey. — Przecież cała Afryka nie jest wyludniona. Niezależnie od tego, w którym kierunku idziemy, dokądś musimy dotrzeć.
— Nawet jeśli, to jak spytasz o możliwość skorzystania z telefonu? — zapytał Isaac.
— Trochę optymizmu. Tym się zajmiemy, jak kogoś spotkamy — odparł Stan.
Po kolejnych dwóch dniach wędrówki zaczęły im brzydnąć także ryby, ale i tak uważali, że są one lepsze od bananów, które wszyscy znienawidzili. Upał również dawał o sobie znać. W lesie temperatura nie była tak odczuwalna, gdyż często chodzili w cieniu. Przy rzece nie mieli żadnej osłony przed słońcem, dlatego szybciej się męczyli. Navid spalił sobie plecy, gdy paradował bez koszulki, a Madison powtarzała mu za każdym razem, gdy się krzywił, że mówiła, że tak to się skończy. Alano wychował się w ciepłym kraju, więc wysokie temperatury znosił najlepiej ze wszystkich, a jego skóra zrobiła się o wiele ciemniejsza.
Harry w formie szakala szedł na samym przedzie pogrążony w swoich myślach, gdy nagle zatrzymał się w miejscu, nastawiając uszy. Wszyscy od razu się zatrzymali, uciszając się wzajemnie. Każdy polegał na jego wyostrzonych zmysłach. Furia zmienił się w człowieka i z wyraźnym zdumieniem powiedział:
— Słyszę ludzkie głosy.
Spojrzeli na niego szeroko rozwartymi oczami.
— Szybko, zanim odejdą! — powiedziała głośno Madison i pędem ruszyli przed siebie.
Głosy zbliżały się. Doszli do wniosku, że wydobywają się one z lasu i już mieli do niego wchodzić, kiedy z gąszczu wyszła niska osoba z ciemną skórą. Spojrzała na nich wielkimi oczami, wskazała na nich palcem i zaczęła coś głośno mówić, jakby kogoś nawoływała.
— O choinka — wymamrotał Jason, gdy z lasu wybiegło kilka kolejnych czarnoskórych osób, nieprzekraczających półtora metra wysokości.
Każdy z nich trzymał w dłoniach dzidę lub kuszę wycelowaną wprost w nich.
— Co robimy? — zapytała Madison.
— Może ręce do góry, żeby wiedzieli, że jesteśmy bezbronni — odparł Stan, więc tak zrobili.
Kusze i dzidy opadły trochę w dół. Jakiś niski mężczyzna odziany jedynie z chustę zakrywającą dolne partie ciała zaczął coś mówić.
— Eee… — wyjąkał Navid, gdy ten spojrzał na niego, jakby oczekiwał odpowiedzi. — O co chodzi? — spojrzał na Furię.
— Mnie pytasz? — odpowiedział niemrawo.
Kobieta, która zobaczyła ich jako pierwsza, zaczęła coś mówić do mężczyzny stojącego na przedzie. Furia dostrzegł grupkę dzieci wskazujących na nich palcami. Każde z nich miało duży brzuch, a Harry’ego coś ścisnęło za serce, gdy zorientował się, że to z głodu. Każda osoba przed nim była nienaturalnie niska.
— To Pigmeje — rzekł Jasper. — Widzicie, jacy są niscy? To ich cecha charakterystyczna.
— Bardziej wolałbym się z nimi dogadać, niż wiedzieć, kim są — podsumował Isaac. — Hiszpan, próbuj coś powiedzieć po hiszpańsku. Może coś zrozumieją.
Niestety, hiszpański Alano był równie bezużyteczny, jak angielski. Madison starała się przekazać na migi, że szukają telefonu, ale oni nie mieli pojęcia, co to jest. Nagle któryś z czarnoskórych zaczął machać kuszą. Wszyscy patrzyli na dywizjon pytająco.
— Może pyta, czy umiemy polować — wymamrotał Stan.
W odpowiedzi wzruszył ramionami. Jedna z kobiet podeszła do Madison i pociągnęła ją za rękę w stronę lasu, a następnie kiwnęła na chłopaków, by poszli za nią. Pigmeje ruszyli zaraz za nimi. Dotarli do małego obozowiska na kilkadziesiąt osób. Paliło się kilka ognisk, jedna z kobiet mieszała w jakimś garnku, a druga plotła kosz wiklinowy. Wokół rozstawione były szałasy, a w niektórych siedziało kilka osób, które wstały, gdy zobaczyły nowych przybyszów. Każdy Pigmej patrzył na nich z wyraźnym zaciekawieniem, ale również strachem. Krążyli wokół nich, a dzieci musiały pierwszy raz widzieć białych ludzi, bo non stop wskazywały na nich palcami i miały rozszerzone oczy, a później zaczęły się do nich szeroko uśmiechać i biegać wokół nich. Dano im znak, aby usiedli.
— Wolałbym wiedzieć, czy nas zjedzą, czy chcą po prostu ugościć — powiedział Mickey, rozglądając się dookoła.
— Nie wyglądają na kanibali — podsumował Jasper. — Z tego, co wyczytałem, wynika, że polują na zwierzęta i przenoszą się z miejsca na miejsce.
— Musimy się dowiedzieć, czy mamy daleko do cywilizacji — mruknęła Madison.
— Nie liczyłbym na to, że nam to przekażą. Po pierwsze: pewnie nie wiedzą, po drugie: raczej nie zrozumieją, o co nam chodzi — stwierdził Alano.
— Przydałoby się zaklęcie tłumaczące — mruknął Navid. — Może i większość słów przekręca lub nie tłumaczy, ale zawsze byłoby coś.
— Może jakoś spytajmy o najbliższe miasto? Chociaż tyle…
Podbiegła do nich para dzieci. Chłopczyk podał Madison mały wianuszek z okolicznych kwiatów, uśmiechając się tak szeroko, że widzieli niemal wszystkie zęby. Dziewczyna włożyła wianek na głowę, odwzajemniając uśmiech. W podziękowaniu skłoniła przed nim lekko głowę, co najwyraźniej ucieszyło chłopczyka, który z radością pobiegł do jakiejś kobiety.
— Ale słodki — zagruchała Madison.
Obserwowali, jak całe plemię zbiera się wokół ogniska w centrum obozowiska. Z zaciekawieniem patrzyli, jak ktoś zaczyna grać na małym bębenku, a reszta tańczy i śpiewa. Siódemki stwierdziły, że kierują swoje modlitwy do jakiś bóstw, przynajmniej tak to wszystko brzmiało i wyglądało. Dywizjon wstał, gdy podeszli do nich mężczyźni gotowi do polowania. Wskazali na nich, później siebie, a następnie na siatki, dzidy i kusze. Wymienili spojrzenia. Przekaz był jasny: pytano ich, czy pójdą z nimi na polowanie.
— Co nam szkodzi — mruknął Jason wyglądający na podekscytowanego.
W odpowiedzi skinęli głowami. Jeden z Pigmejów wskazał na Madison i pokręcił głową, a następnie wskazał na grupkę kobiet. Dziewczyna spojrzała na Furię z lekką paniką. Harry rozejrzał się po obozie.
— Wygląda na to, że taki zwyczaj — rzekł do niej. — Faceci polują, a kobiety zostają i robią coś innego.
— Mam tutaj zostać sama?
— Nie wygląda na to, że zostawiają kobiety i dzieci na pastwę losu — zauważył Isaac. — Zapolujemy i wrócimy.
Mała dziewczynka podeszła do Madison z uśmiechem, jakby czekała na reakcję z jej strony.
— No okej. Ale czasami mnie tutaj nie zostawiajcie — rzekła aurorka do chłopaków i poszła za dziewczynką w stronę kobiet.
Furia razem z dywizjonem i Pigmejami ruszył w głąb lasu.
— Co zrobimy, jak się z nimi nie dogadamy w sprawie jakiegoś najbliższego miasta? — szepnął Jason do Harry’ego, by nie spłoszyć potencjalnej zwierzyny do upolowania.
— Pójdziemy dalej naszą trasą. W końcu gdzieś dojdziemy — wymamrotał. — Nie widzę innego wyjścia. Zostaniemy z nimi dwa, trzy dni, nauczymy się czegoś, co przyda nam się w dalszej wędrówce. Może dowiemy się, co można jeść, żeby się nie otruć, to nie będziemy jeść non stop tych przeklętych bananów.
— Dobry pomysł. Niedługo zacznę płakać na ich widok — mruknął.
Po kilkuminutowej przechadzce przez las nagle osoby na przedzie zatrzymały się, więc reszta zrobiła to samo. Dywizjon ze zdumieniem obserwował całą sytuację. Pod jednym z drzew Pigmeje rozpalili ogień. Tlące się drewno wypuszczało chmury dymu, a chłopczyk, który cały czas kręcił się obok dywizjonu, pokazał im szczyt drzewa. Dostrzegli rój pszczół latających wokół plastrów miodu. Dym zaczął je przepędzać, a chłopczyk wspiął się na drzewo i zabrał zdobyte plastry.
— Niezła sztuczka — stwierdził Mickey.
— Mają wprawę, więc nie ma co się dziwić — odpowiedział Stan.
Ruszyli dalej i według zegarka Jaspera dopiero po dwóch godzinach udało im się coś złapać. Młody Pigmej wrócił z antylopą leśną. Harry miał mnóstwo pytań i nie wątpił, że reszta dywizjonu również. Niestety, brak znajomości języka pigmejskiego uniemożliwił im uzyskanie odpowiedzi. Do obozowiska wrócili godzinę później. Na miejscu dostrzegli Madison, która wyglądała na podekscytowaną, obserwując, jak jedna z kobiet plecie kosz wiklinowy. Kiedy zobaczyła, że wrócili z polowania, szybko do nich podbiegła.
— One są niesamowite — rzekła na wstępie. — Mają takie warunki, a nawet sobie nie wyobrażacie, jak dobrze sobie tutaj radzą. Nazbierałyśmy jakieś grzyby i owoce. Łowiłyśmy ryby. A wy jak tam?
— Hiszpanowi prawie udało się upolować antylopę, ale dzida się zahaczyła o krzaki — roześmiał się Isaac. — Zamiast zaatakować zwierzę, wpadł w krzaki i spłoszył antylopę.
Madison roześmiała się, gdy Alano burknął coś pod nosem.
— Chociaż próbowałem — wymamrotał.
Krążyli po małym obozie, obserwując, co robią Pigmejczycy bądź pomagając im w niektórych pracach. Ustalili plan na kolejne godziny, patrząc, jak dzieci bujają się na lianach. Stan zaczął podpuszczać Navida, że nie rozbuja się na roślinie na odpowiedniej wysokości. Roześmiali się, kiedy auror podszedł do liany i się na nią wspiął. Dzieci zaczęły go obserwować i śmiały się razem z dywizjonem, gdy mężczyzna wpadł na drzewo. Po chwili mali Pigmejczycy wciągnęli ich do zabawy i chociaż nie rozumieli ani słowa, to radość na twarzach dzieci im wystarczyła, żeby poczuć się lepiej.
Nikt z nich nie spodziewał się tak smacznego posiłku z upolowanej antylopy z dodatkami znalezionych owoców i grzybów. Próbowali na migi porozumiewać się z Pigmejczykami, ale nie dowiedzieli się nic konkretnego. Z pomocą dwójki czarnoskórych dywizjon zbudował sobie dwa szałasy, w których mieli przespać noc. Były one o stokroć lepsze od tych, które budowali na początku wyprawy i z których zrezygnowali po tym, jak w środku nocy spadł on na głowy Isaaca, Madison i Jaspera.
Wesoło tlące się ognisko nie pozwalało Harry’emu zasnąć, choć wszyscy pogrążeni byli we śnie. Nie wiedział, co ma robić. Pragnął dowiedzieć się chociaż tego, czy zmierzają w dobrą stronę do jakiegoś miasta, ale nie był w stanie, mimo wielu prób. Choć dzisiejszy dzień należał do jednych z lepszych w tej dżungli, to jednak miał jej serdecznie dosyć. Chciał wreszcie wrócić do domu, do Silver i Gabriela, za którymi strasznie się stęsknił. Zerknął na śpiących Madison, Isaaca, Jasona i Alano. Każdy z nich chciał wrócić do domu, a on musiał ich stąd wyprowadzić. W trakcie tej wędrówki dochodziło do wielu sprzeczek, ale mimo to bardzo się do siebie zbliżyli. Z nudów dużo opowiadali o swoim życiu, o najbardziej żenujących sytuacjach, pierwszym pocałunku, pierwszych miłościach, zabawnych momentach i tych mrożących krew w żyłach. Alano opowiadał o Hiszpanii i ponownie zaczął uczyć hiszpańskich słówek, tym razem nie tylko Harry’ego, ale i resztę. Minęło dwa i pół tygodnia. Musieli przecież przejść w tym czasie spory kawałek drogi, mimo utrudnień w postaci zarośniętych przejść, które ich spowalniały. Wszyscy byli wymęczeni niemal ciągłym chodzeniem, brakiem porządnego posiłku i odpoczynku, lecz brnęli dalej, by wydostać się stąd jak najszybciej. Odgonił jakiegoś owada, który brzęczał mu nad uchem, zahaczając o dość długi zarost.
Jego oczy zaczęły się zamykać. Doszedł jeszcze do wniosku, że w takich warunkach lepiej śpi się w ciele szakala, zanim twardo zasnął.

Silver z mocno bijącym sercem czekała na przybycie Syriusza, by razem wybrać się do Ministerstwa Magii na drugą konferencję prasową. Członkowie wyższych szczebli instytucji mieli ogłosić wyniki doświadczenia odnajdywania sygnatur magicznych siódemek. Jej matka zabrała Gabriela do pokoju chłopca, gdyż miała się nim zaopiekować w czasie jej nieobecności.
Kiedy Łapa wszedł do domu, również nie wyglądał na spokojnego, lecz starał się to ukrywać. Tak jak poprzednim razem, pojawili się w Ministerstwie Magii, przeszli przez korytarze i weszli do odpowiedniego pomieszczenia, które znowu było wypełnione. Jasmine pomachała do nich z daleka. Syriusz spojrzał w bok, gdy ktoś stanął obok niego. Rozpoznał Tony’ego Hurta – opiekuna Harry’ego ze szkolenia aurorów. Mężczyzna twardo patrzył przed siebie, nie reagując na tłok. Po jakimś czasie do mównicy podszedł John. Wszyscy wokół zamilkli.
— Po przeprowadzeniu doświadczenia, mającego na celu ujawnienie sygnatur magicznych zaginionego dywizjonu siódmego, ogłaszam, iż doświadczenie nie ujawniło sygnatur magicznych żadnego członka dywizjonu.
Zapadła chwila ciszy, a później wybuchła wrzawa. Syriusz patrzył w szoku na mężczyznę.
— Co? — szepnęła Silver z przerażeniem w głosie.
— Z przykrością muszę poinformować o tym, że członkowie dywizjonu siódmego zginęli podczas misji — ciągnął John.
— Nie… Syriusz, powiedz, że to nieprawda…
— Czy jest to pewna informacja?
— Doświadczenie zostało powtórzone dwukrotnie. Wszyscy eksperci zgodnie stwierdzili, że nie ma żadnej sygnatury magicznej, co jest równoznaczne z nieistnieniem czarodzieja, który ją posiadał. W imieniu Ministerstwa Magii chciałbym przekazać rodzinom i bliskim członków dywizjonu najszczersze kondolencje.
Łapa dostrzegł, jak kobieta stojąca dwa rzędy dalej upada na ziemię, tracąc przytomność. Jakiś mężczyzna tulił do siebie płaczącą żonę, a on rozpoznał rodziców Jasona, których pamiętał z ceremonii przyznania siódemkom pierwszego stopnia aurorskiego. Sam patrzył na wszystko otępiałym wzrokiem, podobnie jak Silver, która powtarzała pustym głosem, że to niemożliwe.
— Jak możecie z góry spisać ich na straty, skoro nie macie ciał?! — huknął nagle Tony na całą salę, a Łapa spojrzał na niego, nadal niedowierzając.
John spojrzał w stronę mężczyzny i odpowiedział:
— Sygnatura magiczna jasno pokazuje, że nie istnieje taki czarodziej, co jest wystarczającym dowodem.
Tony prychnął pod nosem na tę odpowiedź.
— Gówno, a nie dowód — mruknął.
Syriusz był rozdarty. Chciał wierzyć w słowa Tony’ego, ale brak sygnatury magicznej jasno dawał do zrozumienia, co się stało z dywizjonem. Jakaś niewidzialna dłoń ścisnęła go za serce, gdy dotarło do niego, że Harry… Nie rozumiał dalszych słów Johna wypowiadającego się w imieniu Ministerstwa Magii. Słyszał w uszach szum, zakręciło mu się w głowie. Realność sytuacji była tak prawdziwa, że to nie mógł być sen. Mechanicznie objął Silver, która rozpłakała się na dobre. Nawet nie wiedział, kiedy John wyszedł, a konferencja zakończyła się. Jasmine ze łzami w oczach podeszła do Silver i przytuliła ją. Dziewczyna nagle drgnęła.
— Musimy dostać się do ich gabinetu — rzekła z nadzieją.
— Po co? Silver…
— Muszę.
Pociągnęła Jasmine i Syriusza, a po chwili biegli w odpowiednią stronę.
— Silver, co chcesz zrobić? — spytała ruda.
— Muszę zobaczyć łańcuszek uczuć — wykrztusiła słabo. — W domu go nie ma. Zostawił go w biurze albo miał go przy sobie.
Evelyn dokładnie wiedziała, gdzie znajduje się biuro siódemek, gdyż przychodziła tutaj wielokrotnie, gdy jeszcze pracowała w Ministerstwie Magii. Po drodze nikt nie zwrócił na nich uwagi, więc dostali się tam bez problemów. Pomieszczenie było zupełnie opustoszałe. Dokumenty leżały tak, jak siódemki je zostawiły. Na ich biurkach panował istny chaos. Tylko Jasper miał utrzymany ład i porządek. Biurko Harry’ego wyglądało tak, jakby non stop miał dużo papierkowej roboty. Jeden stos teczek niemal spadał z blatu. Krzesło stało bokiem do biurka – chłopak najwyraźniej nie zwrócił na nie uwagi, spiesząc się na akcję. Na tablicy korkowej wisiało pełno wycinków i zdjęć zaginionych bądź ściganych. Ktoś dla zabawy przywiesił rysunek karykatury Isaaca, podpisując ją: Isaac – pogromca butelek wódki. Obok wisiała z kolei karykatura Harry’ego z podpisem: Furia – papierkowy dyktator. Jasmine parsknęła słabo, widząc te obrazki. Silver podeszła do biurka męża i otworzyła szafkę. Na drzwiczkach wisiało zdjęcie jej i Gabriela, jednak nie było w niej łańcuszka uczuć. Otworzyła szufladę, w której znalazła pełno rzeczy, tych potrzebnych w pracy i niepotrzebnych. Podniosła kalendarz i dostrzegła łańcuszek uczuć z czarnym wypełnieniem. Jej oczy zaszły łzami, które po chwili wypłynęły na wierzch. Nie pamiętała, jak dostała się do domu i co było później.

BRAK SYGNATUR MAGICZNYCH ZAGINIONEGO DYWIZJONU!
Wczorajszego dnia zebrała się konferencja w sprawie zaginięcia siódmego dywizjonu. Jak oznajmił John Dorton, jeden z przedstawicieli Biura Aurorów i uczestnik doświadczenia, nie wykryto sygnatury magicznej żadnego członka dywizjonu, co jest równoznaczne z nieistnieniem tych czarodziejów. Rodziny zmarłych mogą liczyć na pomoc ze strony Ministerstwa Magii — powiedział Dorton w trakcie konferencji. — Byli wspaniałymi aurorami i ludźmi, dlatego ich śmierć jest ciosem nie tylko dla bliskich dywizjonu, ale dla całego społeczeństwa czarodziejów. Na pytanie, co z ciałami, Dorton odpowiedział, że nadal będą poszukiwane, również zagranicą, jednak bez ich sygnatur magicznych będzie to bardzo trudne. W poszukiwaniu ciał weźmie udział grupa aurorów Ministerstwa Magii. Nie udało nam się ich uratować, jednak nadal będziemy szukać sprawcy tego czynu. Tymczasem Biuro Aurorów musi pracować dalej, choć strata siódemek, tak młodego dywizjonu, wywołała w aurorach dużo emocji — zakończył Dorton.
W skład siódmego dywizjonu wchodzili: oficer Harry Potter, podoficer Stan Redford oraz kaprale: Madison Snipes, Mickey Barter, Jasper Mayer, Isaac Brody, Alano Corrales, Navid Clive oraz Jason Downey. Jako dywizjon dołączyli do brytyjskich aurorów cztery lata temu. Szybko zasłużyli na uznanie starszych kolegów po fachu…

Syriusz patrzył na czarno-białe zdjęcie Harry’ego w gazecie ze łzami w oczach, a Carmen przytuliła się do niego ze smutkiem na twarzy, starając się dodać mu otuchy. Gdy wczorajszego dnia wrócił do domu, wszystkie informacje uderzyły z niego z całą siłą. Popłakał się jak dziecko w ramionach swojej żony. Teraz szok zaczął mijać.
— Nie wierzę, że on nie żyje — szepnął. — Nie uwierzę w to, dopóki go nie zobaczę. Mogą mówić, co chcą. Ja chcę wszystko widzieć na własne oczy. Widziałem łańcuszek, ale mam to gdzieś. Może się mylić. Magia też może się mylić.
— Syriusz, jest na to mała szansa — szepnęła Carmen. — Nie oszukuj się.
Pokręcił głową.
— Nie uwierzę. To jest Harry. Z tylu opresji wychodził cało, że nie uwierzę, dopóki go nie zobaczę… martwego — wykrztusił.
W odpowiedzi Carmen objęła go jeszcze mocniej.

***************************

Alessandra Dus, sama nie wiem, dlaczego szakal. Do Harry'ego jakoś nie pasuje mi milutkie zwierzę, raczej drapieżne i padło akurat na szakala ;)
Mona, owszem, nudzi mnie jak piszę wątki, które najchętniej bym pominęła, ale muszę je opisać, żeby wszystko miało ręce i nogi. Jeśli chodzi o problemy Harry'ego... Mam opisywać jaka sielanka panuje w jego życiu? To by było nudne, bo pamiętam komentarze na początku Instynktu, gdy za dużo się nie działo. Harry jest głównym bohaterem i żeby było ciekawie, to coś musi się dziać, a problemy najczęściej napędzają akcję.
Katie Smith, wiem, że Harry przez swoje umiejętności wygląda na jakiegoś wyjątkowego, ale nie chciałam dorzucać jakiś nowych wątków, a jakieś inne umiejętności dywizjonu za bardzo by ułatwiły całą wędrówkę ;) Bądź co bądź, umiejętności, które wymieniłam w poprzednim rozdziale są bardzo rzadkie, a skoro już wcześniej były wprowadzone wątki, że Harry zna animagię i wężomowę to nie chciałam bardziej się rozdrabniać ;)

Ostatnio zaczynam pisać na siłę i to mnie przeraża. Chyba potrzebuję przerwy, ale teraz nie mogę jej zrobić, bo zostało mi niewiele wątków do zakończenia i ilość rozdziałów do przodu przerażająco maleje. Mam nadzieję, że wyrobię się z końcówką opowiadania i nie będę robiła w trakcie jakiejś przerwy. Zostały mi 3, może 4 rozdziały do napisania. Teraz chcę to skończyć, ale później pewnie będzie mi przykro, że już po wszystkim. Na dodatek nie wiem, co dalej. Czasami mam myśli, żeby skończyć swoją przygodę z pisaniem. Jak to będzie? Zobaczymy w czasem.
Do kolejnego rozdziału ;*

12 komentarzy:

  1. Świetny rozdział!
    Już nie doczekam się następnego! ♥
    (przepraszam, że tak krótko, ale bardzo się spieszę)
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś wspaniala pisarką ale nie ma chyba sensu pisać na siłę

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że piszesz na siłę, bo to nie ma sensu, ale może za jakiś czas natchnienie i chęci wrócą? Tymczasem zapraszam do czytania: http://ksiezniczkamroku.blog.pl/ Może znajdziesz natchnienie? Proszę o krótki komentarz!

    OdpowiedzUsuń
  4. Straszniee dziwny rozdział :/
    Tak mnie zastanawia jak to możliwe, że łańcuszek był czarny, a Harry żył? :c Może to przez tę barierę antymagiczną? Czy jak to tam się nazywa. xDCzy może jednak zabili Harry'ego podczas snu?
    Pigmeje mnie zastanawiają, jaką rolę odegrają w tym wszystkim. Będą tak do końca mili, czy może jednak to kanibale? x.x

    Życzę ogromnej weny ;*
    Aless :3

    OdpowiedzUsuń
  5. ;( Nie wytrzymam tygodnia! NONIEMOGĘ aaaa.
    Dlaczego łańcuszek był czarny? Jak wrócą?
    A tak btw. to dużo weny ;D Już na asku życzyłam,ale to nic ;p

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja sądzę, że łańcuszek był czarny, bo jest on jednak rzeczą magiczną, a tam, gdzie przebywa dywizjon, nie da się używać magii. Po za tym, Harry jest tym głównym bohaterem i nie może umrzeć podczas snu, no ej!

    Okej, fakt. Za łatwo by mieli z tymi umiejętnościami :/

    ŻEBY TERAZ NIKT NIE POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWA. Zabiję gołymi rękami, jeśli Silver albo Syriusz się zabiją ;_;

    Byli wymieniani członkowie dywizjonu i był tam Mickey .. on wgl jest z dywizjonem w dżungli? Bo nie jestem pewna, ale chyba nie było o nim mowy, gdy chodzili po tym lesie ;-;

    Mi się rozdział podobał. :) Nie mam do niego prawie żadnych zastrzeżeń.

    Literówki ... "że zaczynając się zachowywać" - raczej 'zaczynają' | "na głowy Isaaca, Madison i Jasper." - zapomniałaś o końcówce 'a' dla Jaspera :<

    Szkoda, że zaczynasz pisać na siłę. Na pewno nie kończ z pisaniem! Po prostu zrób sobie taką małą przerwę, aż wena wróci, ewentualnie domęcz jeszcze te 3 rozdziały, a potem zrób sobie meeeega przerwę. W każdym razie nie kończ z pisaniem! Błagam Cię :<

    Kejti ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co do przepowiedni Trelawney ..MEGA rozdział się zapowiada! :D

      Usuń
  7. u mnie tez cos dla potterheads ;)

    podoba mi sie^^ :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Odkąd tylko wspomniano, że zostaną przedsięwzięte próby sprawdzania sygnatur magicznych, domyśliłam się, że wykażą one śmierć dywizjonu. W końcu tamte miejsce wygłuszyło w nich magię, to tak, jakby tej magii nie było. A jak można znaleźć coś, czego nie ma? No nijak się nie da...
    Patrzcie, niby z angielskim porozumiesz się wszędzie, ale jak się w jakimś nie wiadomo czym wyląduje, to jednak nawet angielski nie pomoże.
    Tak zerkam na komentarze powyżej i pojawiają się wątpliwości, czy aby Harry żyje... ja raczej takich nie mam, łańcuszek również działa dzięki magii, a tak jak mówiłam - skoro w tym momencie jej nie ma, to nie ma możliwości wskazywania co z danym człowiekiem. To prawie jak z zasięgiem telefonu, bez niego się sms'a nie wyśle :P
    Rzeczywiście całą taką mocną grupą ciężko byłoby sobie nie poradzić, w końcu nie bez powodu przechodzili szkolenie. Nabyte tam umiejętności i sprawność, jaką mają dzięki temu na pewno im pomaga przetrwać. Wiele osób mogłoby się już załamać, ale w końcu to są aurorzy. Nie mogą się tak szybko poddać.
    W tym rozdziale - wyjątkowo XD - żadnych nieścisłości nie wyłapałam :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Frigus (www.pisanina-frigus.blogspot.com)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pigmeje! Nigdy bym na to nie wpadła! ;D
    W co oni się wpakowali!

    Co zrobią koczownicy, gdy dowiedzą się o umiejętnościach dywizjonu?
    (W tym wypadku tylko Harry'ego) ;d

    Szkoda mi Syriusza :/
    Szczerze? Resztę mam gdzieś ;p

    Pozdrawiam,
    ~Cathy_Riddle

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    w końcu natrafili na jakiś ludzi, jak widać Tony przejmuje się losem swojego dywizjonu, nie znaleźli żadnej sygnatury ich, bo znajdują się w strefie animagicznej…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. Hejeczka,
    wreszcie natrafili na jakiś ludzi, Tony martwi się o swój dywizjon, nie znaleźli żadnej sygnatury, bo znajdują się w strefie animagicznej…
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń