„…Give me just one more laugh so I can cry
Give me just one more low and I'll be high
Give me just one more cross that I can bear…
Give me just one more life so I can die…”
[Black Light Burns – It’s Good To Be Gold]
W trakcie wędrówki po
dżungli Harry często zmieniał się w szakala. W formie zwierzęcia lepiej omijało
mu się gęste zarośla, mógł szybciej zareagować, gdyby na oko nawinęło mu się
jakieś zwierzę, które mógłby zaatakować i wolniej się męczył. Czasami oddalał
się od dywizjonu pod pretekstem polowania, choć robił to raczej z tego względu,
że chciał zostać sam. Ciągłe towarzystwo tych samych osób zaczęło każdego
powoli drażnić, dlatego dochodziło do coraz częstszych sprzeczek. Brak
jakichkolwiek oznak cywilizacji jeszcze bardziej podsycał napięcie. Raz doszło
do sporego rozłamu w trakcie jego nieobecności. Dywizjon niemal rozdzielił się
na dwie grupy. Zdążył w ostatniej chwili, zanim Alano, Navid, Isaac i Mickey
ruszyli w inną stronę. Dawno nie widzieli swojego kapitana tak wkurzonego i
chyba nigdy nie dostali od niego takiego ochrzanu.
— Cieszę się, że nie
znalazłem się po drugiej stronie — wymamrotał Jason do Madison, ale ona nie
zwróciła na niego uwagi, wpatrując się w Harry’ego.
Wykorzystała moment,
gdy brał powietrze, żeby ciągnąć swoją tyradę.
— Furia?
— Co? — warknął.
— Co ci się stało w
rękę?
Wiedział, o co jej
chodzi. Trafił na antylopę i trochę przeliczył swoje siły. Oberwał w ramię i
teraz widniało tam długie i krwawe rozcięcie.
— Nic — odparł tylko i
wbił rozwścieczone spojrzenie w czwórkę swoich podwładnych, a jego zimny głos
był chyba gorszy od wcześniejszych wrzasków. — Skoro sądzicie, że rozdzielenie
się w czymś pomoże, to droga wolna. Ale później miejcie pretensje tylko do
siebie.
Nie patrząc na nich,
ruszył w dalszą wędrówkę. Madison, Jason, Jasper i Stan zerknęli jeszcze tylko
na pozostałą czwórkę i ruszyli za kapitanem, nie odwracając się za nimi.
Dziewczyna szybko dogoniła Furię.
— Czekaj, trzeba owinąć
to w bandaż — rzekła.
— Ciekawe, skąd go
weźmiesz — odparł, nawet nie zwalniając.
— Jason i tak nie
chodzi w koszuli tylko w samym podkoszulku, więc można z tego skorzystać.
Poczekała na chłopaka,
a później we dwójkę dogonili Harry’ego.
— Ci idioci idą za
nami? — spytał Furia.
— Taa… Po takiej
tyradzie chyba coś do nich dotarło — odpowiedział Jason, podając Madison
koszulę. — Na coś się nadziałeś?
— Róg antylopy. Źle
oceniłem swoje szanse — mruknął pod nosem.
— Stój, zawiążę —
rzekła Madison, więc wykonał jej polecenie.
Rzuciła rozeźlone
spojrzenie w Isaaca, któremu chyba zrobiło się głupio. Starała się nie zwracać
uwagi na wiele blizn pokrywających całe ramię Furii, gdy owijała ranę
prowizorycznym bandażem. Wielokrotnie widziała te partie ciała chłopaka, lecz
blizny były niemal niewidoczne. Musiał stosować jakiś środek, który sprawiał,
że nie były one tak wyraźne. Teraz nie miał do tego dostępu, więc były bardziej
widoczne i przyprawiały ją o ciarki. Wycofała się, bo miała coś do powiedzenia
części dywizjonu. Jason zerknął na nią i ruszył z Furią na przedzie.
— Jeszcze raz usłyszę,
jak mówicie, że nie wie, co robi i prowadzi nas do nikąd, to oderwę wam jaja —
syknęła do Alano, Isaaca, Mickeya i Navida. — Nikt z nas nie wie, gdzie
idziemy, a dzięki niemu chociaż mamy szanse, żeby dojść do rzeki, bo to on
zdobył tę informację. Poświęca się, żebyśmy mieli coś do jedzenia, chociaż nie
musi tego robić. Jako szakal mógłby najeść się sam i mieć nas w dupie, ale tego
nie robi. A wy tak się odwdzięczacie? — warknęła. — Zróbcie chociaż jedną
trzecią z tego i wtedy miejcie pretensje.
Alano przestąpił z nogi
na nogę z opuszczoną głową.
— Mam nadzieję, że jest
wam teraz głupio — wtrącił Stan.
— Cholernie —
wymamrotał Navid.
— I bardzo dobrze —
burknęła dziewczyna.
— Chyba czas na
odpoczynek — przerwał im Jasper. — Powoli robi się ciemno.
Postanowili tak zrobić.
Furia zmienił się w szakala i zwinął w kłębek trochę oddalony od reszty grupy.
Nie miał ochoty na towarzystwo. Wiedział, dlaczego część dywizjonu chciała
odejść, ponieważ słyszał słowa Madison, która nie była świadoma tego, że po
przemianie w człowieka jeszcze przez jakiś czas ma wyostrzone zmysły. Chociaż
porządnie ich ochrzanił, to nie był zdziwiony ich zachowaniem. Sam miał dosyć
tej wędrówki i momentami sam w siebie wątpił, więc nie mógł mieć o to pretensji
do innych.
Uniósł głowę, gdy
usłyszał szelest liści. Rozejrzał się, lecz było już ciemno, więc nic nie
dostrzegł. Skoczył na nogi, gdy szelest rozległ się jeszcze bliżej. Spiął się
gotów do ataku. Następne wydarzenia potoczyły się strasznie szybko. Zareagował
w ostatniej chwili, kiedy coś się na niego rzuciło. Rozległ się krzyk Madison
zagłuszony przez powarkiwania szakala i lamparta, które zażarcie ze sobą
walczyły, turlając się po krzakach.
— Cholera, lamparty
polują na szakale — zauważył trzeźwo Mickey.
— Spróbujmy odstraszyć
go ogniem — powiedział szybko Isaac.
Wyciągnęli z ogniska
większe kawałki drewna i patyki, które mogły im się przydać. Dźwięki dochodzące
zza drzew mroziły im krew w żyłach, więc starali się działać jak najszybciej.
Jason, Alano i Isaac pognali w stronę walczących zwierząt jako pierwsi, z
płonącymi pochodniami przed sobą. Furia walczył zażarcie, choć był mocno
pokaleczony. Efekty bitwy animaga widoczne były na ciele lamparta, który także
miał kilka ran. Na pierwszy rzut oka widzieli jednak, że to szakal jest na
straconej pozycji. Pozostali członkowie dywizjonu szybko do nich dołączyli.
Zaczęli machać ogniem, starając się przepłoszyć dzikie zwierzę. Szakal i
lampart odskoczyły od siebie, szczerząc na siebie kły. Siódemki gwałtowniej
zaczęły machać ogniem, zbliżając się do lamparta. Zwierzę umknęło między
drzewa. Harry nasłuchiwał, czy drapieżca uciekł i dopiero gdy przestał słyszeć
biegnące zwierzę, przybrał swobodniejszą pozę.
— Mam dość tej dżungli
— rzekła histerycznie Madison. — Jak nie
antylopa, to lampart. Może jeszcze słoń niech nas zaatakuje! — Obeszła Furię
dookoła, żeby zobaczyć jego stan. — Zmieniaj się. Zwierząt nie potrafimy opatrywać.
Furia pokręcił głową.
— W formie zwierzęcia
szybciej zagoją się rany — rzekł Stan, widząc, że Madison otwiera usta, by coś
powiedzieć. — Gdy się zamieni, rany bardziej się rozejdą, będą dłużej się goić
i straci więcej krwi. Poradzi sobie jak każde zwierzę w takiej sytuacji.
Harry kiwnął głową na
tę wypowiedź, więc Madison odpuściła. Wrócili do ogniska, widząc lekko
kulejącego szakala, który zajął swoje poprzednie miejsce. Działając
instynktownie, Furia wylizał swoje rany, by przyspieszyć ich gojenie. Później
zwinął się w kłębek, zbyt zmęczony na czuwanie, i po chwili zasnął. Siódemki
wzięły z niego przykład, więc znaleźli sobie najwygodniejsze miejsca. Każdy
pogrążył się we własnych myślach.
Harry’ego obudziły
poranne rozmowy dywizjonu. Nie czuł się zbyt dobrze, ale to nie miało
znaczenia. Jason zacmokał.
— Chodź na śniadanie,
piesku.
Furia najeżył lekko
sierść, patrząc na niego z wystawionymi kłami.
Stan zarechotał pod nosem, a Isaac chrząknął, żeby stłumić śmiech. Harry
oszacował swój stan zdrowia. Na pewno było lepiej niż wczoraj, ale przemiana
mogła mu zaszkodzić. Podszedł do nich nadal w postaci szakala.
— Nie przemieniasz się?
— zapytał niepewnie Alano, a on pokręcił głową.
— Psy jedzą banany? —
palnęła Madison, a Furia warknął na nią za takie słowa. Strasznie się irytował,
gdy mówili do niego pies. — Szakale —
poprawiła się.
Przekonała się, że tak,
gdy porwał jej z rąk obrany owoc. Spojrzała na niego z irytacją wśród rechotów
chłopaków. Dostrzegli kilka rozcięć, które pozostały po walce z lampartem. Chwilę
później ruszyli w dalszą wędrówkę. Furia nie wybiegł na przód, co zwykle robił,
ale szedł powoli za nimi. Isaac zwolnił trochę, by się z nim wyrównać. Alano
zerknął na niego i zrobił to samo.
— Sorry za wczorajszą
akcję — mruknął Isaac. — Od tej dżungli powoli siada nam na łeb. Chyba każdy to
potwierdzi.
Furia warknął cicho,
więc uznali to za potwierdzenie.
— Ale to nie znaczy, że
wszystko powinniśmy zwalić na jedną osobę — dodał Alano. — Szczególnie, że nikt
z nas nie jest winny temu, że się tutaj znaleźliśmy.
Przez kilka minut szli
w ciszy. Dwa tygodnie krążenia po tym przeklętym lesie rzeczywiście zaczęło
wpływać na ich zachowanie. Madison wymamrotała raz, że zaczynają się zachowywać
jakby urodzili się w buszu i niedługo będą naśladować Tarzana. Przez pół
godziny tłumaczyła niewiedzącym, kim jest Tarzan. Żeby trochę rozładować
towarzyszące im napięcie, Alano i Isaac zaczęli wspinać się na liany. Dywizjon
wył ze śmiechu, zapominając na moment, gdzie się znajdują. Hiszpanowi udało się
rozbujać i wrzeszczał jak idiota z radości, dopóki nie uderzył w drzewo. Na ten
widok Isaac ryknął śmiechem i spadł w krzaki. Niewiele było takich chwil, ale
starali się przetrwać całą wyprawę, polepszając sobie humor.
Wszyscy tęsknili za
swoimi bliskimi: rodzicami, żonami, dziewczynami, dziećmi czy przyjaciółmi. Nie
mieli pojęcia, co dzieje się w Anglii, czy ktoś ich szuka i kto ich tutaj
wysłał, ale mieli nadzieję, że wreszcie uda im się wrócić do domu.
Harry pogrążył się w
myślach o Silver i Gabrielu. Był ciekaw, jak bardzo zmienił się jego synek w
ciągu tych dwóch tygodni, czy nauczył się siedzieć, wypowiadać pierwsze sylaby,
czy ma pierwsze zadatki do raczkowania. Nie miał pojęcia, czy Evelyn sama daje
sobie radę z małym brzdącem, ale ich bliscy na pewno jej w tym pomagali.
Jego rozmyślania
przerwał nowy, nieznany mu dotąd dźwięk w tej dżungli. Z ciekawością wystawił
uszy, a serce zaczęło bić mu coraz szybciej. Czy to naprawdę…? Zaczął przyspieszać. Minął cały dywizjon i rzucił
się w las, słysząc krzyki Madison, żeby nie atakował żadnego zwierzęcia. Nie
chciał dawać im nadziei, dlatego najpierw wolał sam wszystko sprawdzić. Nie
wiedział, ile czasu biegł, ale na pewno nie więcej niż trzy minuty. Zaczął
dostrzegać całkiem inny widok. Wreszcie wypadł przed drzewa i stanął na brzegu
rzeki. Z radości wskoczył do niej, nie wierząc, że naprawdę znaleźli źródło
wody. Wybiegł z rzeki i popędził ponownie w las, by przekazać nowinę reszcie.
— A ty co biegasz jak
postrzelony? — zapytał Jason, gdy Furia przemieniał się w człowieka, mokry od
stóp do głów.
— Zaraz będzie rzeka.
Chociaż był dość blady,
miał cienie pod oczami, a plamy krwi zaczęły pojawiać się na jego ubraniu, nie
mógł powstrzymać uśmiechu. Chłopaki wrzasnęły radośnie i pobiegły przed siebie,
odprowadzeni śmiechem Madison. Wraz z dziewczyną Harry został z tyłu.
— Wyglądasz jak siedem
nieszczęść — podsumowała go.
Zerknęła na rozcięcie
na ramieniu, plamę krwi na żebrach oraz piersi i rozerwaną nogawkę spodni.
Doszła do wniosku, że Furia wiedział, co robi, gdy postanowił pozostać w formie
zwierzęcia. Teraz przynajmniej rany nie były tak rozległe, jak mogły być, choć
widok nadal nie zachwycał. Wreszcie dotarli do rzeki, gdzie chłopaki pluskały
się w wodzie jak małe dzieci. Postanowili zrobić sobie postój, by wyprać
przepocone i brudne ubrania, wziąć kąpiel i zjeść obiad w postaci bananów,
które zdążyli znaleźć godzinę wcześniej.
— Czuję się jak
nowonarodzony — stwierdził Navid, wynurzając się na powierzchnię.
— Nic dziwnego. Przez
dwa tygodnie porządnie się nie umyłeś — parsknął Stan.
— Hiszpan, przestań się
gapić na moje cycki — zirytowała się Madison.
— To normalne u
facetów, gdy dziewczyna paraduje w samej bieliźnie — obronił się Alano.
— To zakryj oczy. Mam
zamiar się wykąpać.
— Nago? — ucieszył się.
— Chyba słońce cię
przegrzało — warknęła i weszła do wody w samej bieliźnie.
Furia miał lekkie opory
przed wejściem do wody z tego względu, że był poraniony, ale tak mu brakowało
porządnej kąpieli, że odrzucił to na bok. Nie lubił chodzić bez górnej części
ubrań. Jego ciało pokrywały blizny, a od dłuższego czasu nie stosował
preparatu, więc stały się bardzie widoczne. Chyba tylko przed Silver nie miał
żadnych oporów przed ściągnięciem koszulki. Rany piekły po zetknięciu z wodą, a
krew się z nią wymieszała. Czuł przyjemne orzeźwienie po właściwie
dwutygodniowym braku kontaktu z wodą.
Wszyscy wyprali swoje
ubrania i poczekali, aż się wysuszą. W tym czasie wypoczywali na brzegu,
wybierając odpowiedni kierunek wędrówki wzdłuż rzeki, postanawiając się od niej
nie oddalać.
Chociaż odnosili
wrażenie, że rzeka nie ma końca, to były spore plusy wędrówki wzdłuż niej:
znaleźli kolejny rodzaj pożywienia, a mianowicie ryby. Łapanie ich było trudną
sprawą bez wędki lub sieci, ale czasami udało im się coś złapać. Jedni łapali
je rękoma, inni używali do tego swoich koszul, udając, że to sieć. Jeśli nie
udało im się dorwać żadnej ryby, z niechęcią sięgali po przeklęte banany,
których im nie brakowało. Żadne zaklęcie w dalszym ciągu nie działało, więc
musieli radzić sobie bez magii.
— Ile dni już tutaj
krążymy? — zapytał Jason Jaspera, gdy wieczorem weszli do lasu, by położyć się
na mchu, który do spania był o wiele wygodniejszy od kamieni przy brzegu rzeki.
— Dokładnie osiemnaście
dni — odparł chłopak, zaznaczając ołówkiem w kalendarzu kolejny dzień wędrówki.
— Dwa i pół tygodnia.
Merlinie — stęknął Alano.
— W końcu musimy gdzieś
dojść — mruknął Mickey. — Przecież cała Afryka nie jest wyludniona. Niezależnie
od tego, w którym kierunku idziemy, dokądś musimy dotrzeć.
— Nawet jeśli, to jak
spytasz o możliwość skorzystania z telefonu? — zapytał Isaac.
— Trochę optymizmu. Tym
się zajmiemy, jak kogoś spotkamy — odparł Stan.
Po kolejnych dwóch
dniach wędrówki zaczęły im brzydnąć także ryby, ale i tak uważali, że są one
lepsze od bananów, które wszyscy znienawidzili. Upał również dawał o sobie
znać. W lesie temperatura nie była tak odczuwalna, gdyż często chodzili w
cieniu. Przy rzece nie mieli żadnej osłony przed słońcem, dlatego szybciej się
męczyli. Navid spalił sobie plecy, gdy paradował bez koszulki, a Madison
powtarzała mu za każdym razem, gdy się krzywił, że mówiła, że tak to się
skończy. Alano wychował się w ciepłym kraju, więc wysokie temperatury znosił
najlepiej ze wszystkich, a jego skóra zrobiła się o wiele ciemniejsza.
Harry w formie szakala
szedł na samym przedzie pogrążony w swoich myślach, gdy nagle zatrzymał się w
miejscu, nastawiając uszy. Wszyscy od razu się zatrzymali, uciszając się
wzajemnie. Każdy polegał na jego wyostrzonych zmysłach. Furia zmienił się w
człowieka i z wyraźnym zdumieniem powiedział:
— Słyszę ludzkie głosy.
Spojrzeli na niego
szeroko rozwartymi oczami.
— Szybko, zanim odejdą!
— powiedziała głośno Madison i pędem ruszyli przed siebie.
Głosy zbliżały się.
Doszli do wniosku, że wydobywają się one z lasu i już mieli do niego wchodzić,
kiedy z gąszczu wyszła niska osoba z ciemną skórą. Spojrzała na nich wielkimi
oczami, wskazała na nich palcem i zaczęła coś głośno mówić, jakby kogoś
nawoływała.
— O choinka —
wymamrotał Jason, gdy z lasu wybiegło kilka kolejnych czarnoskórych osób,
nieprzekraczających półtora metra wysokości.
Każdy z nich trzymał w
dłoniach dzidę lub kuszę wycelowaną wprost w nich.
— Co robimy? — zapytała
Madison.
— Może ręce do góry,
żeby wiedzieli, że jesteśmy bezbronni — odparł Stan, więc tak zrobili.
Kusze i dzidy opadły
trochę w dół. Jakiś niski mężczyzna odziany jedynie z chustę zakrywającą dolne
partie ciała zaczął coś mówić.
— Eee… — wyjąkał Navid,
gdy ten spojrzał na niego, jakby oczekiwał odpowiedzi. — O co chodzi? — spojrzał
na Furię.
— Mnie pytasz? — odpowiedział
niemrawo.
Kobieta, która
zobaczyła ich jako pierwsza, zaczęła coś mówić do mężczyzny stojącego na
przedzie. Furia dostrzegł grupkę dzieci wskazujących na nich palcami. Każde z
nich miało duży brzuch, a Harry’ego coś ścisnęło za serce, gdy zorientował się,
że to z głodu. Każda osoba przed nim była nienaturalnie niska.
— To Pigmeje — rzekł
Jasper. — Widzicie, jacy są niscy? To ich cecha charakterystyczna.
— Bardziej wolałbym się
z nimi dogadać, niż wiedzieć, kim są — podsumował Isaac. — Hiszpan, próbuj coś
powiedzieć po hiszpańsku. Może coś zrozumieją.
Niestety, hiszpański
Alano był równie bezużyteczny, jak angielski. Madison starała się przekazać na
migi, że szukają telefonu, ale oni nie mieli pojęcia, co to jest. Nagle któryś
z czarnoskórych zaczął machać kuszą. Wszyscy patrzyli na dywizjon pytająco.
— Może pyta, czy umiemy
polować — wymamrotał Stan.
W odpowiedzi wzruszył
ramionami. Jedna z kobiet podeszła do Madison i pociągnęła ją za rękę w stronę
lasu, a następnie kiwnęła na chłopaków, by poszli za nią. Pigmeje ruszyli zaraz
za nimi. Dotarli do małego obozowiska na kilkadziesiąt osób. Paliło się kilka
ognisk, jedna z kobiet mieszała w jakimś garnku, a druga plotła kosz wiklinowy.
Wokół rozstawione były szałasy, a w niektórych siedziało kilka osób, które wstały,
gdy zobaczyły nowych przybyszów. Każdy Pigmej patrzył na nich z wyraźnym
zaciekawieniem, ale również strachem. Krążyli wokół nich, a dzieci musiały
pierwszy raz widzieć białych ludzi, bo non stop wskazywały na nich palcami i
miały rozszerzone oczy, a później zaczęły się do nich szeroko uśmiechać i
biegać wokół nich. Dano im znak, aby usiedli.
— Wolałbym wiedzieć,
czy nas zjedzą, czy chcą po prostu ugościć — powiedział Mickey, rozglądając się
dookoła.
— Nie wyglądają na
kanibali — podsumował Jasper. — Z tego, co wyczytałem, wynika, że polują na
zwierzęta i przenoszą się z miejsca na miejsce.
— Musimy się
dowiedzieć, czy mamy daleko do cywilizacji — mruknęła Madison.
— Nie liczyłbym na to,
że nam to przekażą. Po pierwsze: pewnie nie wiedzą, po drugie: raczej nie
zrozumieją, o co nam chodzi — stwierdził Alano.
— Przydałoby się
zaklęcie tłumaczące — mruknął Navid. — Może i większość słów przekręca lub nie
tłumaczy, ale zawsze byłoby coś.
— Może jakoś spytajmy o
najbliższe miasto? Chociaż tyle…
Podbiegła do nich para
dzieci. Chłopczyk podał Madison mały wianuszek z okolicznych kwiatów,
uśmiechając się tak szeroko, że widzieli niemal wszystkie zęby. Dziewczyna
włożyła wianek na głowę, odwzajemniając uśmiech. W podziękowaniu skłoniła przed
nim lekko głowę, co najwyraźniej ucieszyło chłopczyka, który z radością pobiegł
do jakiejś kobiety.
— Ale słodki —
zagruchała Madison.
Obserwowali, jak całe
plemię zbiera się wokół ogniska w centrum obozowiska. Z zaciekawieniem
patrzyli, jak ktoś zaczyna grać na małym bębenku, a reszta tańczy i śpiewa.
Siódemki stwierdziły, że kierują swoje modlitwy do jakiś bóstw, przynajmniej
tak to wszystko brzmiało i wyglądało. Dywizjon wstał, gdy podeszli do nich
mężczyźni gotowi do polowania. Wskazali na nich, później siebie, a następnie na
siatki, dzidy i kusze. Wymienili spojrzenia. Przekaz był jasny: pytano ich, czy
pójdą z nimi na polowanie.
— Co nam szkodzi —
mruknął Jason wyglądający na podekscytowanego.
W odpowiedzi skinęli
głowami. Jeden z Pigmejów wskazał na Madison i pokręcił głową, a następnie
wskazał na grupkę kobiet. Dziewczyna spojrzała na Furię z lekką paniką. Harry
rozejrzał się po obozie.
— Wygląda na to, że
taki zwyczaj — rzekł do niej. — Faceci polują, a kobiety zostają i robią coś
innego.
— Mam tutaj zostać
sama?
— Nie wygląda na to, że
zostawiają kobiety i dzieci na pastwę losu — zauważył Isaac. — Zapolujemy i
wrócimy.
Mała dziewczynka
podeszła do Madison z uśmiechem, jakby czekała na reakcję z jej strony.
— No okej. Ale czasami
mnie tutaj nie zostawiajcie — rzekła aurorka do chłopaków i poszła za
dziewczynką w stronę kobiet.
Furia razem z
dywizjonem i Pigmejami ruszył w głąb lasu.
— Co zrobimy, jak się z
nimi nie dogadamy w sprawie jakiegoś najbliższego miasta? — szepnął Jason do
Harry’ego, by nie spłoszyć potencjalnej zwierzyny do upolowania.
— Pójdziemy dalej naszą
trasą. W końcu gdzieś dojdziemy — wymamrotał. — Nie widzę innego wyjścia.
Zostaniemy z nimi dwa, trzy dni, nauczymy się czegoś, co przyda nam się w
dalszej wędrówce. Może dowiemy się, co można jeść, żeby się nie otruć, to nie
będziemy jeść non stop tych przeklętych bananów.
— Dobry pomysł.
Niedługo zacznę płakać na ich widok — mruknął.
Po kilkuminutowej
przechadzce przez las nagle osoby na przedzie zatrzymały się, więc reszta
zrobiła to samo. Dywizjon ze zdumieniem obserwował całą sytuację. Pod jednym z
drzew Pigmeje rozpalili ogień. Tlące się drewno wypuszczało chmury dymu, a
chłopczyk, który cały czas kręcił się obok dywizjonu, pokazał im szczyt drzewa.
Dostrzegli rój pszczół latających wokół plastrów miodu. Dym zaczął je
przepędzać, a chłopczyk wspiął się na drzewo i zabrał zdobyte plastry.
— Niezła sztuczka —
stwierdził Mickey.
— Mają wprawę, więc nie
ma co się dziwić — odpowiedział Stan.
Ruszyli dalej i według
zegarka Jaspera dopiero po dwóch godzinach udało im się coś złapać. Młody
Pigmej wrócił z antylopą leśną. Harry miał mnóstwo pytań i nie wątpił, że
reszta dywizjonu również. Niestety, brak znajomości języka pigmejskiego
uniemożliwił im uzyskanie odpowiedzi. Do obozowiska wrócili godzinę później. Na
miejscu dostrzegli Madison, która wyglądała na podekscytowaną, obserwując, jak
jedna z kobiet plecie kosz wiklinowy. Kiedy zobaczyła, że wrócili z polowania,
szybko do nich podbiegła.
— One są niesamowite —
rzekła na wstępie. — Mają takie warunki, a nawet sobie nie wyobrażacie, jak
dobrze sobie tutaj radzą. Nazbierałyśmy jakieś grzyby i owoce. Łowiłyśmy ryby.
A wy jak tam?
— Hiszpanowi prawie
udało się upolować antylopę, ale dzida się zahaczyła o krzaki — roześmiał się
Isaac. — Zamiast zaatakować zwierzę, wpadł w krzaki i spłoszył antylopę.
Madison roześmiała się,
gdy Alano burknął coś pod nosem.
— Chociaż próbowałem —
wymamrotał.
Krążyli po małym obozie,
obserwując, co robią Pigmejczycy bądź pomagając im w niektórych pracach.
Ustalili plan na kolejne godziny, patrząc, jak dzieci bujają się na lianach.
Stan zaczął podpuszczać Navida, że nie rozbuja się na roślinie na odpowiedniej
wysokości. Roześmiali się, kiedy auror podszedł do liany i się na nią wspiął.
Dzieci zaczęły go obserwować i śmiały się razem z dywizjonem, gdy mężczyzna
wpadł na drzewo. Po chwili mali Pigmejczycy wciągnęli ich do zabawy i chociaż
nie rozumieli ani słowa, to radość na twarzach dzieci im wystarczyła, żeby
poczuć się lepiej.
Nikt z nich nie
spodziewał się tak smacznego posiłku z upolowanej antylopy z dodatkami
znalezionych owoców i grzybów. Próbowali na migi porozumiewać się z
Pigmejczykami, ale nie dowiedzieli się nic konkretnego. Z pomocą dwójki
czarnoskórych dywizjon zbudował sobie dwa szałasy, w których mieli przespać
noc. Były one o stokroć lepsze od tych, które budowali na początku wyprawy i z
których zrezygnowali po tym, jak w środku nocy spadł on na głowy Isaaca,
Madison i Jaspera.
Wesoło tlące się
ognisko nie pozwalało Harry’emu zasnąć, choć wszyscy pogrążeni byli we śnie. Nie
wiedział, co ma robić. Pragnął dowiedzieć się chociaż tego, czy zmierzają w
dobrą stronę do jakiegoś miasta, ale nie był w stanie, mimo wielu prób. Choć
dzisiejszy dzień należał do jednych z lepszych w tej dżungli, to jednak miał
jej serdecznie dosyć. Chciał wreszcie wrócić do domu, do Silver i Gabriela, za
którymi strasznie się stęsknił. Zerknął na śpiących Madison, Isaaca, Jasona i
Alano. Każdy z nich chciał wrócić do domu, a on musiał ich stąd wyprowadzić. W
trakcie tej wędrówki dochodziło do wielu sprzeczek, ale mimo to bardzo się do
siebie zbliżyli. Z nudów dużo opowiadali o swoim życiu, o najbardziej
żenujących sytuacjach, pierwszym pocałunku, pierwszych miłościach, zabawnych
momentach i tych mrożących krew w żyłach. Alano opowiadał o Hiszpanii i ponownie
zaczął uczyć hiszpańskich słówek, tym razem nie tylko Harry’ego, ale i resztę.
Minęło dwa i pół tygodnia. Musieli przecież przejść w tym czasie spory kawałek
drogi, mimo utrudnień w postaci zarośniętych przejść, które ich spowalniały.
Wszyscy byli wymęczeni niemal ciągłym chodzeniem, brakiem porządnego posiłku i
odpoczynku, lecz brnęli dalej, by wydostać się stąd jak najszybciej. Odgonił
jakiegoś owada, który brzęczał mu nad uchem, zahaczając o dość długi zarost.
Jego oczy zaczęły się
zamykać. Doszedł jeszcze do wniosku, że w takich warunkach lepiej śpi się w
ciele szakala, zanim twardo zasnął.
Silver z mocno bijącym
sercem czekała na przybycie Syriusza, by razem wybrać się do Ministerstwa Magii
na drugą konferencję prasową. Członkowie wyższych szczebli instytucji mieli
ogłosić wyniki doświadczenia odnajdywania sygnatur magicznych siódemek. Jej
matka zabrała Gabriela do pokoju chłopca, gdyż miała się nim zaopiekować w
czasie jej nieobecności.
Kiedy Łapa wszedł do
domu, również nie wyglądał na spokojnego, lecz starał się to ukrywać. Tak jak
poprzednim razem, pojawili się w Ministerstwie Magii, przeszli przez korytarze
i weszli do odpowiedniego pomieszczenia, które znowu było wypełnione. Jasmine
pomachała do nich z daleka. Syriusz spojrzał w bok, gdy ktoś stanął obok niego.
Rozpoznał Tony’ego Hurta – opiekuna Harry’ego ze szkolenia aurorów. Mężczyzna
twardo patrzył przed siebie, nie reagując na tłok. Po jakimś czasie do mównicy
podszedł John. Wszyscy wokół zamilkli.
— Po przeprowadzeniu
doświadczenia, mającego na celu ujawnienie sygnatur magicznych zaginionego
dywizjonu siódmego, ogłaszam, iż doświadczenie nie ujawniło sygnatur magicznych
żadnego członka dywizjonu.
Zapadła chwila ciszy, a
później wybuchła wrzawa. Syriusz patrzył w szoku na mężczyznę.
— Co? — szepnęła Silver
z przerażeniem w głosie.
— Z przykrością muszę
poinformować o tym, że członkowie dywizjonu siódmego zginęli podczas misji —
ciągnął John.
— Nie… Syriusz,
powiedz, że to nieprawda…
— Czy jest to pewna
informacja?
— Doświadczenie zostało
powtórzone dwukrotnie. Wszyscy eksperci zgodnie stwierdzili, że nie ma żadnej
sygnatury magicznej, co jest równoznaczne z nieistnieniem czarodzieja, który ją
posiadał. W imieniu Ministerstwa Magii chciałbym przekazać rodzinom i bliskim
członków dywizjonu najszczersze kondolencje.
Łapa dostrzegł, jak
kobieta stojąca dwa rzędy dalej upada na ziemię, tracąc przytomność. Jakiś
mężczyzna tulił do siebie płaczącą żonę, a on rozpoznał rodziców Jasona,
których pamiętał z ceremonii przyznania siódemkom pierwszego stopnia
aurorskiego. Sam patrzył na wszystko otępiałym wzrokiem, podobnie jak Silver,
która powtarzała pustym głosem, że to niemożliwe.
— Jak możecie z góry
spisać ich na straty, skoro nie macie ciał?! — huknął nagle Tony na całą salę,
a Łapa spojrzał na niego, nadal niedowierzając.
John spojrzał w stronę
mężczyzny i odpowiedział:
— Sygnatura magiczna
jasno pokazuje, że nie istnieje taki czarodziej, co jest wystarczającym
dowodem.
Tony prychnął pod nosem
na tę odpowiedź.
— Gówno, a nie dowód —
mruknął.
Syriusz był rozdarty.
Chciał wierzyć w słowa Tony’ego, ale brak sygnatury magicznej jasno dawał do
zrozumienia, co się stało z dywizjonem. Jakaś niewidzialna dłoń ścisnęła go za
serce, gdy dotarło do niego, że Harry… Nie rozumiał dalszych słów Johna wypowiadającego
się w imieniu Ministerstwa Magii. Słyszał w uszach szum, zakręciło mu się w
głowie. Realność sytuacji była tak prawdziwa, że to nie mógł być sen.
Mechanicznie objął Silver, która rozpłakała się na dobre. Nawet nie wiedział,
kiedy John wyszedł, a konferencja zakończyła się. Jasmine ze łzami w oczach
podeszła do Silver i przytuliła ją. Dziewczyna nagle drgnęła.
— Musimy dostać się do
ich gabinetu — rzekła z nadzieją.
— Po co? Silver…
— Muszę.
Pociągnęła Jasmine i
Syriusza, a po chwili biegli w odpowiednią stronę.
— Silver, co chcesz
zrobić? — spytała ruda.
— Muszę zobaczyć
łańcuszek uczuć — wykrztusiła słabo. — W domu go nie ma. Zostawił go w biurze
albo miał go przy sobie.
Evelyn dokładnie
wiedziała, gdzie znajduje się biuro siódemek, gdyż przychodziła tutaj
wielokrotnie, gdy jeszcze pracowała w Ministerstwie Magii. Po drodze nikt nie
zwrócił na nich uwagi, więc dostali się tam bez problemów. Pomieszczenie było
zupełnie opustoszałe. Dokumenty leżały tak, jak siódemki je zostawiły. Na ich
biurkach panował istny chaos. Tylko Jasper miał utrzymany ład i porządek.
Biurko Harry’ego wyglądało tak, jakby non stop miał dużo papierkowej roboty.
Jeden stos teczek niemal spadał z blatu. Krzesło stało bokiem do biurka –
chłopak najwyraźniej nie zwrócił na nie uwagi, spiesząc się na akcję. Na
tablicy korkowej wisiało pełno wycinków i zdjęć zaginionych bądź ściganych.
Ktoś dla zabawy przywiesił rysunek karykatury Isaaca, podpisując ją: Isaac – pogromca butelek wódki. Obok
wisiała z kolei karykatura Harry’ego z podpisem: Furia – papierkowy dyktator. Jasmine parsknęła słabo, widząc te
obrazki. Silver podeszła do biurka męża i otworzyła szafkę. Na drzwiczkach
wisiało zdjęcie jej i Gabriela, jednak nie było w niej łańcuszka uczuć.
Otworzyła szufladę, w której znalazła pełno rzeczy, tych potrzebnych w pracy i
niepotrzebnych. Podniosła kalendarz i dostrzegła łańcuszek uczuć z czarnym
wypełnieniem. Jej oczy zaszły łzami, które po chwili wypłynęły na wierzch. Nie
pamiętała, jak dostała się do domu i co było później.
BRAK
SYGNATUR MAGICZNYCH ZAGINIONEGO DYWIZJONU!
Wczorajszego
dnia zebrała się konferencja w sprawie zaginięcia siódmego dywizjonu. Jak
oznajmił John Dorton, jeden z przedstawicieli Biura Aurorów i uczestnik
doświadczenia, nie wykryto sygnatury magicznej żadnego członka dywizjonu, co
jest równoznaczne z nieistnieniem tych czarodziejów.
Rodziny zmarłych mogą liczyć na pomoc ze strony Ministerstwa Magii — powiedział Dorton w trakcie konferencji.
— Byli wspaniałymi aurorami i ludźmi, dlatego ich śmierć jest ciosem nie tylko
dla bliskich dywizjonu, ale dla całego społeczeństwa czarodziejów. Na pytanie, co z ciałami, Dorton
odpowiedział, że nadal będą poszukiwane, również zagranicą, jednak bez ich
sygnatur magicznych będzie to bardzo trudne. W poszukiwaniu ciał weźmie udział grupa aurorów Ministerstwa Magii.
Nie udało nam się ich uratować, jednak nadal będziemy szukać sprawcy tego
czynu. Tymczasem Biuro Aurorów musi pracować dalej, choć strata siódemek, tak
młodego dywizjonu, wywołała w aurorach dużo emocji — zakończył Dorton.
W
skład siódmego dywizjonu wchodzili: oficer Harry Potter, podoficer Stan Redford
oraz kaprale: Madison Snipes, Mickey Barter, Jasper Mayer, Isaac Brody, Alano
Corrales, Navid Clive oraz Jason Downey. Jako dywizjon dołączyli do brytyjskich
aurorów cztery lata temu. Szybko zasłużyli na uznanie starszych kolegów po
fachu…
Syriusz patrzył na
czarno-białe zdjęcie Harry’ego w gazecie ze łzami w oczach, a Carmen przytuliła
się do niego ze smutkiem na twarzy, starając się dodać mu otuchy. Gdy
wczorajszego dnia wrócił do domu, wszystkie informacje uderzyły z niego z całą
siłą. Popłakał się jak dziecko w ramionach swojej żony. Teraz szok zaczął
mijać.
— Nie wierzę, że on nie
żyje — szepnął. — Nie uwierzę w to, dopóki go nie zobaczę. Mogą mówić, co chcą.
Ja chcę wszystko widzieć na własne oczy. Widziałem łańcuszek, ale mam to
gdzieś. Może się mylić. Magia też może się mylić.
— Syriusz, jest na to
mała szansa — szepnęła Carmen. — Nie oszukuj się.
Pokręcił głową.
— Nie uwierzę. To jest
Harry. Z tylu opresji wychodził cało, że nie uwierzę, dopóki go nie zobaczę…
martwego — wykrztusił.
W odpowiedzi Carmen
objęła go jeszcze mocniej.
***************************
Alessandra Dus, sama nie wiem, dlaczego szakal. Do Harry'ego jakoś nie pasuje mi milutkie zwierzę, raczej drapieżne i padło akurat na szakala ;)
Mona, owszem, nudzi mnie jak piszę wątki, które najchętniej bym pominęła, ale muszę je opisać, żeby wszystko miało ręce i nogi. Jeśli chodzi o problemy Harry'ego... Mam opisywać jaka sielanka panuje w jego życiu? To by było nudne, bo pamiętam komentarze na początku Instynktu, gdy za dużo się nie działo. Harry jest głównym bohaterem i żeby było ciekawie, to coś musi się dziać, a problemy najczęściej napędzają akcję.
Katie Smith, wiem, że Harry przez swoje umiejętności wygląda na jakiegoś wyjątkowego, ale nie chciałam dorzucać jakiś nowych wątków, a jakieś inne umiejętności dywizjonu za bardzo by ułatwiły całą wędrówkę ;) Bądź co bądź, umiejętności, które wymieniłam w poprzednim rozdziale są bardzo rzadkie, a skoro już wcześniej były wprowadzone wątki, że Harry zna animagię i wężomowę to nie chciałam bardziej się rozdrabniać ;)
Ostatnio zaczynam pisać na siłę i to mnie przeraża. Chyba potrzebuję przerwy, ale teraz nie mogę jej zrobić, bo zostało mi niewiele wątków do zakończenia i ilość rozdziałów do przodu przerażająco maleje. Mam nadzieję, że wyrobię się z końcówką opowiadania i nie będę robiła w trakcie jakiejś przerwy. Zostały mi 3, może 4 rozdziały do napisania. Teraz chcę to skończyć, ale później pewnie będzie mi przykro, że już po wszystkim. Na dodatek nie wiem, co dalej. Czasami mam myśli, żeby skończyć swoją przygodę z pisaniem. Jak to będzie? Zobaczymy w czasem.
Do kolejnego rozdziału ;*
Świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńJuż nie doczekam się następnego! ♥
(przepraszam, że tak krótko, ale bardzo się spieszę)
:)
Jesteś wspaniala pisarką ale nie ma chyba sensu pisać na siłę
OdpowiedzUsuńSzkoda, że piszesz na siłę, bo to nie ma sensu, ale może za jakiś czas natchnienie i chęci wrócą? Tymczasem zapraszam do czytania: http://ksiezniczkamroku.blog.pl/ Może znajdziesz natchnienie? Proszę o krótki komentarz!
OdpowiedzUsuńStraszniee dziwny rozdział :/
OdpowiedzUsuńTak mnie zastanawia jak to możliwe, że łańcuszek był czarny, a Harry żył? :c Może to przez tę barierę antymagiczną? Czy jak to tam się nazywa. xDCzy może jednak zabili Harry'ego podczas snu?
Pigmeje mnie zastanawiają, jaką rolę odegrają w tym wszystkim. Będą tak do końca mili, czy może jednak to kanibale? x.x
Życzę ogromnej weny ;*
Aless :3
;( Nie wytrzymam tygodnia! NONIEMOGĘ aaaa.
OdpowiedzUsuńDlaczego łańcuszek był czarny? Jak wrócą?
A tak btw. to dużo weny ;D Już na asku życzyłam,ale to nic ;p
Ja sądzę, że łańcuszek był czarny, bo jest on jednak rzeczą magiczną, a tam, gdzie przebywa dywizjon, nie da się używać magii. Po za tym, Harry jest tym głównym bohaterem i nie może umrzeć podczas snu, no ej!
OdpowiedzUsuńOkej, fakt. Za łatwo by mieli z tymi umiejętnościami :/
ŻEBY TERAZ NIKT NIE POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWA. Zabiję gołymi rękami, jeśli Silver albo Syriusz się zabiją ;_;
Byli wymieniani członkowie dywizjonu i był tam Mickey .. on wgl jest z dywizjonem w dżungli? Bo nie jestem pewna, ale chyba nie było o nim mowy, gdy chodzili po tym lesie ;-;
Mi się rozdział podobał. :) Nie mam do niego prawie żadnych zastrzeżeń.
Literówki ... "że zaczynając się zachowywać" - raczej 'zaczynają' | "na głowy Isaaca, Madison i Jasper." - zapomniałaś o końcówce 'a' dla Jaspera :<
Szkoda, że zaczynasz pisać na siłę. Na pewno nie kończ z pisaniem! Po prostu zrób sobie taką małą przerwę, aż wena wróci, ewentualnie domęcz jeszcze te 3 rozdziały, a potem zrób sobie meeeega przerwę. W każdym razie nie kończ z pisaniem! Błagam Cię :<
Kejti ;3
A co do przepowiedni Trelawney ..MEGA rozdział się zapowiada! :D
Usuńu mnie tez cos dla potterheads ;)
OdpowiedzUsuńpodoba mi sie^^ :)
Odkąd tylko wspomniano, że zostaną przedsięwzięte próby sprawdzania sygnatur magicznych, domyśliłam się, że wykażą one śmierć dywizjonu. W końcu tamte miejsce wygłuszyło w nich magię, to tak, jakby tej magii nie było. A jak można znaleźć coś, czego nie ma? No nijak się nie da...
OdpowiedzUsuńPatrzcie, niby z angielskim porozumiesz się wszędzie, ale jak się w jakimś nie wiadomo czym wyląduje, to jednak nawet angielski nie pomoże.
Tak zerkam na komentarze powyżej i pojawiają się wątpliwości, czy aby Harry żyje... ja raczej takich nie mam, łańcuszek również działa dzięki magii, a tak jak mówiłam - skoro w tym momencie jej nie ma, to nie ma możliwości wskazywania co z danym człowiekiem. To prawie jak z zasięgiem telefonu, bez niego się sms'a nie wyśle :P
Rzeczywiście całą taką mocną grupą ciężko byłoby sobie nie poradzić, w końcu nie bez powodu przechodzili szkolenie. Nabyte tam umiejętności i sprawność, jaką mają dzięki temu na pewno im pomaga przetrwać. Wiele osób mogłoby się już załamać, ale w końcu to są aurorzy. Nie mogą się tak szybko poddać.
W tym rozdziale - wyjątkowo XD - żadnych nieścisłości nie wyłapałam :)
Pozdrawiam serdecznie,
Frigus (www.pisanina-frigus.blogspot.com)
Pigmeje! Nigdy bym na to nie wpadła! ;D
OdpowiedzUsuńW co oni się wpakowali!
Co zrobią koczownicy, gdy dowiedzą się o umiejętnościach dywizjonu?
(W tym wypadku tylko Harry'ego) ;d
Szkoda mi Syriusza :/
Szczerze? Resztę mam gdzieś ;p
Pozdrawiam,
~Cathy_Riddle
Hej,
OdpowiedzUsuńw końcu natrafili na jakiś ludzi, jak widać Tony przejmuje się losem swojego dywizjonu, nie znaleźli żadnej sygnatury ich, bo znajdują się w strefie animagicznej…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwreszcie natrafili na jakiś ludzi, Tony martwi się o swój dywizjon, nie znaleźli żadnej sygnatury, bo znajdują się w strefie animagicznej…
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga