„…So don't start swearing cos your heart's tearing
You know that love is just a game…”
[The Blackout – Higher and Higher]
Harry wraz z dywizjonem
obserwował zachowanie Pigmejczyków z samego rana. Rozpalono ognisko, wokół
którego zebrało się całe plemię. Zaczęli tańczyć i śpiewać wokół niego, tak jak
dzień wcześniej, więc uznali to za jakiś codzienny obrzęd. Następnie mężczyźni przygotowywali
się do polowania, na które dywizjon miał zamiar ponownie się wybrać.
— Myślisz, że gdybyś
zamienił się w szakala i coś upolował, to by cię zadźgali? — zapytał Navid
Harry’ego.
— Obawiam się, że
zostalibyście zadźgani zaraz po mnie — odpowiedział. — Wątpię, żeby w tym
miejscu mieli jakikolwiek kontakt z magią, skoro są w strefie antymagicznej.
Chłopak pokiwał głową,
przyznając mu rację. Po powrocie z polowania, w trakcie którego Harry dużo
myślał nad obecną sytuacją, postanowił pogadać ze wszystkimi siódemkami,
dlatego zebrali się nad rzeką, próbując złapać jakieś ryby.
— Nie ma chyba sensu,
żebyśmy tu siedzieli nie wiadomo ile. Najwyraźniej zostaną tutaj na jakiś czas
i ruszą dalej, w przeciwnym kierunku niż my.
— Stracimy dużo czasu,
jeśli tutaj zostaniemy — dodał Stan. — Będziemy mieli dostęp do ryb, kiedy
pójdziemy brzegiem. Może coś uda nam się upolować, a więcej się tutaj chyba nie
nauczymy.
— Kiedy chcecie ruszać?
— Dzisiaj już daleko
nie dojdziemy — odparł Furia. — Nie ma sensu teraz iść dalej. Myślałem nad
jutrem z samego rana, jeszcze przed polowaniem. Co wy na to?
Nikt nie zgłaszał
żadnych obiekcji.
Tak jak ustalili, z
samego rana postanowili wyruszyć w dalszą drogę. Razem podeszli do wodza
plemienia i na migi przekazali mu, że idą dalej. Mężczyzna najwyraźniej to
zrozumiał. W geście podziękowania siódemki lekko pochyliły przed nim głowy.
Pigmejczycy obserwowali ich, stojąc za swoim przywódcą, który coś do nich
powiedział. Po chwili dwójka dzieci przyniosła im kilka zebranych owoców, za
które również podziękowali.
Chwilę później szli
brzegiem rzeki z pigmejskimi dziećmi biegającymi wokół nich. Przeszły z nimi
kilkanaście metrów, zanim się pożegnały.
— Słodkie — stwierdziła
Madison, po raz kolejny odwracając się, aby im pomachać.
— Mogłaś jedno wziąć.
Wychowałabyś je z Erin — zażartował Isaac.
— Nie mam instynktu
macierzyńskiego, ale lubię dzieci. Swoich jednak nie mogłabym mieć — odparła.
— Jako lesbijka raczej
nie masz jak takiego spłodzić — stwierdził Alano. — Jakby co, jestem do
dyspozycji.
Madison wywróciła z
irytacją oczami, gdy pozostali się zaśmiali.
— Ty i te twoje głupie
podteksty — wymamrotała jedynie, w ogóle się tym nie przejmując.
Tony stukał paznokciami
o blat biurka. Chwilę wcześniej Brygada Uderzeniowa siedziała wokół niego, słuchając
rad na temat ataku na szefa Biura Aurorów. Dzisiejszego dnia stało się to po
raz trzeci. Tym razem wysłano Knife’owi przesyłkę z czarnomagicznym artefaktem,
po dotknięciu którego wszystkie narządy zaczęły szaleć i nieprawidłowo
pracować. Gdyby nie wchodząca do jego biura sekretarka, mężczyzna zapewne
zmarłby przy swoim biurku.
— Dzieje się coś
grubszego — wymamrotał do siebie.
Najpierw ataki na szefa
Biura Aurorów, później niewyjaśnione zniknięcie siódmego dywizjonu, który został
uznany za martwy, a teraz kolejny atak. Czy te sprawy mogłyby mieć ze sobą
jakiś związek? Ataki miały jakieś wyjaśnienie: ktoś chciał się zemścić albo
ktoś polował na stanowisko Knife’a. Ale zniknięcie siódemek? Zrozumiałby, gdyby
zginęła jedna osoba, ale cały dywizjon? Co takiego mogli zrobić, że ktoś chciał
ich wyeliminować? Wiedział, że byli jednym z najlepszych dywizjonów. Mówiono o
awansie dla nich.
— Stanowili zagrożenie?
— mruknął.
Ale dla kogo?
Oznajmienie, że siódemki nie żyją, było gwoździem do trumny. Od kiedy to
sygnatura magiczna przesądzała o tym, czy ktoś żyje, czy nie? Owszem, była
bardzo ważnym dowodem, ale nie decydującym. Takiego wyroku nie mogła podjąć
byle jaka osoba.
Westchnął. Nie miał
pojęcia, o co tutaj chodzi, ale nie miał pomysłu na rozwiązanie tej zagadki.
Wziął wszystkie dokumenty i ruszył do gabinetu Johna Dortona, by mu je
przekazać. Zapukał i po zaproszeniu wszedł do środka. Naprzeciwko mężczyzny
siedział Charles Court – wysoko postawiony członek Departamentu Międzynarodowej
Współpracy Czarodziejów. Dość szybko wspiął się na wyżyny i jako
trzydziestotrzylatek już był uważany za ważną osobę w Ministerstwie Magii.
Court zerknął na Tony’ego spod brązowej grzywki wyniosłymi szarymi oczami i
kiwnął mu na powitanie głową.
— Przejrzę te dokumenty
i dam znać, jakie wprowadzić poprawki — rzekł John do Charlesa, kończąc
rozmowę.
Mężczyźni pożegnali
się, a Court wyszedł. John gestem zaprosił Tony’ego, aby usiadł.
— Raporty z
dotychczasowych poszukiwań przez Brygadę Uderzeniową.
Hurt położył na biurko
dokumenty, z którymi przyszedł. John odebrał je i zerknął na pierwszą stronę.
Tony spostrzegł tablicę zapisaną nazwiskami wszystkich aurorów z podziałem na
dywizjony i grupy. Dziewięć nazwisk wypisanych jedno pod drugim przekreślone
były czerwonym markerem.
— Dość szybko ich
uśmierciliście — nie powstrzymał się przed komentarzem.
John zerknął na niego
znad papierów.
— Brak sygnatur
magicznych jest dość dobrym dowodem na to, że nie żyją — odparł, ponownie
przenosząc spojrzenie w dokumenty.
— Dobrym, ale nie
stuprocentowym — upierał się przy swoim.
— Wiesz, gdzie są, co
się z nimi stało i dlaczego nie dają znaku życia? Bo o ile mi wiadomo, to nie.
— Nie, ale sam ich
uczyłem, więc wiem, na co ich stać — odpowiedział Tony twardo. — Nieważne, w jakich
znajdą się warunkach, poradzą sobie. A skoro w to nie wierzysz, John, to
znaczy, że nie poznałeś swoich aurorów na tyle dobrze, żeby w nich uwierzyć.
— Nie są
niezniszczalni, chociaż wyszli niejednokrotnie z poważnych opresji. Dobrze
wiesz, że czasami na misjach giną nawet najlepsi. Nie tylko ja stwierdziłem, że
nie przeżyli.
— Knife tak po prostu
podjął taką decyzję? Nie chce mi się w to wierzyć.
— Owszem, nie był do
tego przekonany, ale argumenty do niego dotarły.
— Podjęliście taką
decyzję, jednocześnie zmniejszając szanse siódemek — warknął. — Dobrze wiecie,
że to znacznie opóźni przebieg poszukiwań w innych krajach.
— Nie jesteśmy w stanie
przeszukać całego świata w kilka dni — odwarknął John. — Zapadli się pod
ziemię.
— Trochę dziwne się
wydaje, że wszystkie ślady po ich zniknięciu są idealnie zatarte! — Tony zerwał
się z krzesła, podnosząc głos. — Żadnej najmniejszej skazy, żadnego
podejrzanego czaru! Ewidentnie ktoś chciał ich wyeliminować, choć nie wiem,
jakim sposobem, a wy im to jeszcze ułatwiacie!
— Dochodzenie w tej
sprawie nadal jest prowadzone, a o ile dobrze mi wiadomo, dostałeś polecenie,
by zająć się atakami na Knife’a, więc zajmij się swoją pracą, a nie tworzeniem
nowych teorii spiskowych! — warknął John. — Niby dlaczego ktoś miałby eliminować
dywizjon na niskim szczeblu?
— Może dlatego, że
plotkowano o ich awansie albo przydzieleniu ich do konkretnej specjalizacji!
John zaśmiał się
szyderczo.
— Może według ciebie to
działało na czyjąś szkodę? Chyba na szkodę ludzi, którzy musieliby stworzyć
nowy oddział — prychnął. — Charles właśnie przyniósł mi dokumenty, które musimy
wysłać do krajów Europy odnośnie wyników doświadczenia, więc gdybyś mógł wrócić
do swojej pracy, byłoby miło.
— Uśmiercacie żywe
osoby, zamiast im pomóc — rzekł z niedowierzaniem Tony. — Chyba władza znowu
schodzi na psy, jak za czasów Knota.
Nie czekając na
odpowiedź, wyszedł trzaskając drzwiami.
Jedyną osobą, która
utrzymywała Silver przy zdrowych zmysłach i nie pozwalała jej oszaleć z
rozpaczy był Gabriel. Gdyby nie on, zapewne leżałaby całe dnie w sypialni,
płacząc w poduszkę. Chłopczyk odrywał ją od myślenia o Harrym. Nie potrafiła
uwierzyć, że chłopak zginął, ale gdy docierało do niej znaczenie dowodów,
wydawało się to realistyczne. Jak duch snuła się po domu z zaczerwienionymi i
podpuchniętymi oczami oraz bladą twarzą. Leżąc samotnie w łóżku zwinięta w
kulkę, patrzyła w stronę drzwi z nadzieją, że Furia przejdzie przez nie z
uśmiechem, położy obok niej i mocno przytuli do swojej piersi, dlatego jego
połowa łóżka zawsze była przygotowana na jego powrót.
Odwiedziny Jas, Teo i
Blaise’a nie przebiegły zbyt wesoło, co nie było dziwne. Cała trójka
dostrzegła, że kubek do herbaty postawiła również w miejscu, gdzie zwykle
siedział Furia, jakby oczekiwała, że chłopak zaraz się pojawi. Nie powiedzieli
na ten temat ani słowa, ale gdy Silver zerknęła na zegarek i zerwała się w
krzesła, mówiąc, że musi zrobić obiad, bo Harry zaraz wróci z pracy, wiedzieli,
że jeszcze nie pogodziła się z myślą, że Furia nie wróci. Po chwili to do niej
dotarło, jej ramiona opadły, a łzy zaczęły spływać po policzkach. Jasmine
natychmiast do niej podeszła, by wesprzeć ją w tych ciężkich chwilach.
Jeszcze bardziej
pogorszył się jej stan, gdy władze Ministerstwa Magii zaczęły mówić o
pogrzebie, chociaż nie było ciał siódemek. Żona Stana, rodzice Jaspera oraz
siostra Mickeya nie zgodzili się na pogrzeb, argumentując to tym, że dopóki nie
zobaczą ich ciał, nie pochowają swoich najbliższych, bo nadal jest szansa, że
żyją. To utrudniało całą procedurę, więc zostało to odłożone w czasie. Ona sama
nie dała jednoznacznej odpowiedzi, mając w pamięci słowa Syriusza, że nie
wierzy w spekulacje władz Ministerstwa i nadal ma nadzieję na odnalezienie
Harry’ego i siódemek. Sama chciała w to wierzyć, choć było bardzo trudno.
Dwadzieścia pięć dni po
pojawieniu się w dżungli wszyscy byli kompletnie wyczerpani ciągłą wędrówką, a
ich nadzieja na dotarcie do domu malała z każdym dniem.
— Ta rzeka nie ma końca
— mruknął Alano.
— Chociaż możemy bez
problemu wziąć kąpiel — odpowiedziała Madison, która chyba jako jedyna nie
traciła wiary w dotarcie do jakiegoś miasteczka, gdzie mogliby skontaktować się
z kimś, kto by ich stąd zabrał.
— Co nie znaczy, że ma
koniec — upierał się Hiszpan.
— Daj spokój. Wreszcie
gdzieś dojdziemy.
— Może ta tratwa to
dobry pomysł? — wymamrotał Navid.
— Zanim ją zbudujemy,
minie wieczność. Poza tym w dziewiątkę byłoby ciężko na niej płynąć. Prędzej
wszyscy byśmy się potopili — rzekła logicznie.
— Taaa… Jeszcze deszczu
nam brakowało — warknął Jason, gdy na jego twarz spadła pierwsza kropla.
— Furia, pożycz mi dwie
łapy — stęknął Isaac, patrząc na szakala. — Nogi mi już wchodzą w dupę.
— To może przerwa? —
zaproponował Stan.
Skorzystali z jego
propozycji, chowając się w lesie, żeby drzewa ochroniły ich chociaż minimalnie
przed deszczem. Pozwolili sobie na dłuższy odpoczynek, a później wrócili na
trasę. Harry nagle wskoczył na wystającą wyżej skałę i zaczął wpatrywać się w
jeden punkt ze zmrużonymi oczami. Wszyscy od razu się zatrzymali, żeby dowiedzieć
się, o co chodzi i co tym razem zobaczył. Zmienił się w człowieka, nadal
wpatrując się w to samo miejsce.
— Nie wiem, czy mam
zwidy, czy nie, ale niedługo chyba będziemy na skraju lasu — oznajmił. —
Zobaczcie, zmienia się horyzont.
Mickey natychmiast
wskoczył na skałę obok niego i wytężył wzrok.
— Nic takiego nie widzę
— mruknął.
— Szakale mają lepszy
wzrok. Furia mógł już to zobaczyć, a dla człowieka jeszcze jest to
niedostrzegalne — oznajmiła Madison.
— Na wszystko masz
odpowiedź — podsumował ją Jasper, a ona wzruszyła ramionami.
— Taka prawda.
— Co racja, to racja.
Po jakimś czasie
dywizjon również zaczął dostrzegać zmianę horyzontu. Szli dalej, z coraz
większą energią, chociaż wiedzieli, że tego dnia jeszcze nie dotrą w tamto
miejsce.
Kolejnego poranka Alano
obudził ich wyjątkowo wcześnie, bo chciał jak najszybciej wyruszyć w dalszą
trasę. Jako największa maruda sprawił, że śniadanie jedli idąc, a Hiszpan szedł
na samym przedzie z entuzjazmem widocznym u niego po raz pierwszy od pojawiania
się w lesie równikowym.
— Merlinie, naprawdę
jesteśmy na skraju lasu — ucieszyła się Madison, kiedy wyraźnie było widać
koniec drzew.
Furia wolał ich nie
dobijać stwierdzeniem, że nie wiadomo, co jest dalej i zatrzymał to dla siebie.
Ich entuzjazm zaczął maleć, kiedy nie dostrzegali żadnego miasteczka czy domu.
Stanęli na skraju lasu, rozglądając się dookoła.
— Nie wierzę — szepnął
do siebie Navid.
— Musimy iść dalej —
powiedział Stan.
Jason zaśmiał się
nerwowo.
— Dalej? Tutaj nic nie
ma! Najlepiej podetnijmy sobie żyły! Trzeba było to zrobić pierwszego dnia.
Jason nerwowo kopnął
kamień, głośno przeklinając.
— Na sto procent byłoby
lepiej, gdybyśmy poszli w drugą stronę. — Alano zaśmiał się histerycznie.
— Tego akurat nie
możesz być pewien — stwierdził Mickey.
— Zawsze jest na
odwrót. Pech nas nie opuszcza od samego początku.
— Jaaaasne. Bo dojście
do rzeki było pechem i to, że nic nikomu się nie stało było pechem. — Isaac
wywrócił oczami.
— I co nam to dało? —
zapytał Jason.
— Może to, że żadne
miasteczko nie będzie zbudowane przy samym lesie, gdzie jest pełno dzikich
zwierząt, kretyni — powiedział wreszcie Furia, przerywając ich narzekanie.
Zapadła chwila ciszy.
Madison, która pierwszy raz nie wtrąciła się w kłótnię, parsknęła śmiechem.
— Debile. Wszędzie
debile — podsumowała pod nosem, widząc głupie spojrzenia Alano i Jasona.
— Za dużo się
spodziewaliśmy — rzekł Navid. — Takie zderzenie z murem.
— Spoko. Też na
początku miałem ochotę rzucić się do rzeki — przyznał Furia.
Nie mając innego
wyjścia, ruszyli w dalszą trasę.
Kolejnego dnia zaczęli
dostrzegać w oddali budynki. Madison niemal popłakała się z radości.
Natychmiast przyspieszyli, jednak z każdym kolejnym krokiem uświadamiali sobie,
że nie jest to miasteczko, w którym mogliby skorzystać z telefonu. Od razu
wiedzieli, że dotarli do jakiejś ubogiej wioski. Weszli między obdrapane
budynki, często nienadające się do użytkowania. Mieszkańcy wioski obserwowali
ich z wyraźną ostrożnością i zaciekawieniem.
— Marnie to widzę —
wymamrotał Alano, zerkając w stronę domu, w którym brakowało drzwi.
— Wątpię, żeby
ktokolwiek znał tutaj angielski — dodał niepewnie Mickey.
Po reakcji osób, obok
których przechodzili, Furia domyślił się, że rzadko widzą tutaj obcych ludzi.
Jakieś dziecko wskazało na nich palcem i zaczęło uciekać. Stan i Jason
wymienili spojrzenia.
— Co teraz? — zapytał
Navid.
Zanim Harry zdążył
odpowiedzieć, spomiędzy budynków wyłonił się biały mężczyzna odziany w chusty i
pierścienie. Chłopiec, który przed nimi uciekł, krył się za jego plecami.
Mężczyzna omiótł ich spojrzeniem, na końcu wbijając go w Harry’ego. Wystawił
zęby w szczerbatym uśmiechu, a jego w większości łysa głowa aż zabłysła w
świetle słońca, gdy gwałtownie ruszył w ich stronę. Jak na swój wiek, poruszał
się bardzo sprawnie. Całą twarz okalały dziesiątki zmarszczek i blizn.
— Widziałem, że
nadchodzisz — rzekł tajemniczym głosem, patrząc na Harry’ego, który spojrzał na
niego ze zdumieniem. — Chodźcie, chodźcie — dodał prędko i ruszył w stronę, z
której przyszedł.
Siódemki wymieniły
między sobą spojrzenia i poszły za nim. Dotarli w ciszy do niewielkiego szałasu
z kijów i liści. Stanęli w progu, kiedy dostrzegli wnętrze wypełnione księgami,
kryształowymi kulami i wieloma ozdobnymi dekoracjami, które nie pasowały do
ubogiej wioski. Mężczyzna usiadł na poduszce i zaprosił ich do spoczęcia na
miękkim dywanie. Niepewnie to zrobili, a Furia cały czas czuł na sobie jego
przeszywające spojrzenie.
— Jest tutaj możliwość
skorzystania z telefonu? — zapytał od razu Alano.
— Och, nie. Ci ludzie
odcięli się od takich środków — odparł mężczyzna, na moment przenosząc na niego
wzrok, ale niemal natychmiast wbił go ponownie w Furię.
Nie powiedział nic
więcej, więc Jason pociągnął go za język:
— A gdzie jest
najbliższy telefon?
— W miasteczku kilka
mil stąd.
Furia tłumił chęć wiercenia
się pod jego natrętnym spojrzeniem.
— W którą stronę musimy
iść? — ciągnął Isaac.
— Na północ. Jest droga
do tego miasteczka.
Harry wreszcie nie
wytrzymał i poruszył się niespokojnie. Madison patrzyła to na Furię, to na
starca.
— To my może… — zaczął
Stan, ale mężczyzna przerwał mu, zrywając się z poduszki tak gwałtownie, że
wszyscy podskoczyli.
— Przyniosę napój. —
Wybiegł z szałasu, mamrocząc coś do siebie pod nosem.
— Ale czubek —
stwierdził Isaac.
— Spadajmy stąd, zanim
zacznie nam wróżyć z kuli — dodał Furia. — Znowu zacznie mi przepowiadać szybką
śmierć.
Zarechotali. Zdążyli
poznać jego historię związaną z Trelawney, która non stop wróżyła mu śmierć.
— Jest tobą nadmiernie
zainteresowany — zauważyła Madison.
— Myślicie, że go
poznał? — zapytał Navid.
— Wątpię, żeby ktoś
miał tutaj dostęp do gazet — odparł Jasper.
Starzec wbiegł do
środka z dzbankiem w dłoni. Z energią wyciągnął gliniane kubeczki i napełnił je
jakimiś ziołami, by następnie zalać je wodą. Każdemu podał jeden kubek z
dziwnym naparem, a następnie usiadł na poprzednim miejscu, znowu wpatrując się
w Furię, popijając napój. Z lekkim wahaniem wzięli z niego przykład. Nagle
mężczyzna przeniósł wzrok na Alano, wskazał na niego palcem z długim paznokciem
i rzekł donośnie:
— Dorośnij, bo nigdy
nie znajdziesz partnerki.
Hiszpan wypluł napój i
wytrzeszczył na niego oczy, lecz starzec nie zwrócił na niego uwagi, znowu
kierując spojrzenie na Harry’ego który siedział jak na szpilkach.
— Taaaak, wyczuwam te
emocje i energię — wymamrotał do siebie. — Wokół ciebie są wyjątkowo silne fale
— palnął nagle do Furii.
— Eee…
Isaac stłumił chichot,
biorąc łyk napoju.
— Silne fale mówiące o
twojej przeszłości i przyszłości. — Spojrzał na rozbawionego Isaaca. — Zbadaj
swoją wątrobę, mój drogi. — Blondyn uniósł wysoko brwi. — Taaak — dodał znowu
do siebie. — Ktoś nie życzy wam za dobrze — rzekł, omiatając ich wzrokiem. —
Ale tobie w szczególności — uzupełnił, po raz kolejny patrząc na Furię.
— To akurat żadna
nowość — odpowiedział lekceważąco, a Mickey chrząknął, żeby nie parsknąć.
Starzec nie wyglądał na
urażonego, ale uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Oczywiście, że to
lekceważysz, skoro jakaś stara oszustka przepowiadała ci szybką śmierć, gdy
byłeś jeszcze nastolatkiem. — Furia aż rozszerzył oczy, a Madison otworzyła
usta ze zdumieniem. Skąd ten facet mógł o tym wiedzieć?! — Taaak, przeszłość
cały czas na tobie ciąży — ciągnął starzec w zamyśleniu. — Jako młody chłopak
widziałeś stanowczo za dużo zła w drugim umyśle, więc musiałeś szybciej
dorosnąć. — Furia patrzył na niego jak skamieniały, blednąc coraz bardziej. —
Na skraju szaleństwa widziałeś piekło, które prześladuje cię do dzisiaj.
Pozostały… instynkty. — Gliniany kubek poturlał się po ziemi, rozlewając
zawartość. — Nie wygrasz z tym, dopóki nie pogodzisz się z przeszłością. Nie
zapomnij, ale pogódź się. — Nagle zerwał się do pionu. — Zrobię jeszcze napoju.
Szybko wyszedł,
zostawiając ich w kompletnej ciszy. Furia wyglądał tak, jakby zaraz miał
zemdleć, a Madison obserwowała go z zaniepokojeniem. Isaac i Jason zerknęli na
siebie, ale wszyscy powstrzymali się przed jakimś komentarzem. Po minie Furii
domyślili się, że starzec nie jest wcale oszustem i wyczytał z niego całą
przeklętą przeszłość i skrywane tajemnice.
— Wychodzimy? — spytał
nagle Navid.
Furia skinął głową, gdy
wszyscy zaczęli odpowiadać twierdząco. Wstali w momencie, gdy mężczyzna wrócił.
Chociaż poszedł po wodę, nie miał w dłoniach dzbanka, co od razu wytłumaczył:
— Czułem, że
wychodzicie. Myślę, że spotkacie po drodze pomoc.
To była jedna z
najdziwniejszych osób, które spotkali.
— Wiem, dlaczego facet
wybrał się na drugi koniec świata — rzekł Alano. — Wszyscy przy nim wariowali.
Kiedy ruszyli drogą w
stronę wskazaną im przez jasnowidza, Harry w ogóle nie zwracał na to uwagi.
Szedł przed siebie tak blady, jakby stanął oko w oko z żywym trupem. Starzec
najwyraźniej dał mu w jakiejś sprawie do myślenia.
Po dwóch godzinach
wędrówki zaczęli dostrzegać w oddali budynki. Słońce świeciło wyjątkowo mocno,
a oni nie mieli możliwości schować się w cieniu, gdyż byli na otwartej
przestrzeni, dlatego byli mokrzy od potu i niewyobrażalnie zmęczeni.
— Za cholerę tam nie
dojdę — stęknął Mickey, siadając na ziemi. — Nie w tej spiekocie. Można
zdechnąć.
Pozostali byli równie
wyczerpani, dlatego wzięli z niego przykład.
— Chyba dostanę udaru —
wymamrotał Jasper, kładąc się na piasku.
— Pomyślcie o tym, że
za kilka godzin będziemy w domu — pocieszyła ich Madison.
— Jeśli się nie
roztopię — bąknął Jason.
— Tam jedzie samochód
czy mi się wydaje? — zdziwił się nagle Navid, wskazując w stronę, z której
przyszli.
Wszyscy wbili tam
spojrzenia. Coś kierowało się w ich stronę z dość wielką szybkością.
— Cholera, tak! —
krzyknął Isaac, zrywając się na nogi. — Pomoc! Ten facet mówił, że otrzymamy
pomoc!
Niecierpliwie czekali, aż
samochód zbliży się do nich, by go zatrzymać. Okazało się, że był to samochód
terenowy bez dachu, w którym siedziała trójka białych mężczyzn. Alano skoczył
na środek drogi z rykiem radości.
— Biali! Ku*wa, biali!
Cud! — krzyknął, gdy auto zatrzymało się przed nimi.
Facet siedzący za
kółkiem parsknął śmiechem.
— I Anglicy — dodał.
— A wy skąd się tutaj
wzięliście? — rzekł drugi, patrząc z rozbawieniem na leżącą na ziemi grupę.
— Wylądowaliśmy w lesie
i łaziliśmy tam przez miesiąc — przyznał Stan, podnosząc się do pionu.
— I gdzie wędrujecie? —
zapytał szatyn siedzący na miejscu pasażera.
— Do tego miasteczka. —
Furia wskazał miasto, do którego się kierowali. — Dowiedzieliśmy się, że jest
tam telefon.
— Ano jest. Możemy was
podwieźć — powiedział kierowca.
— Anioły, a nie ludzie!
— oznajmił uradowany Alano.
Wszyscy władowali się
do samochodu najwyraźniej przystosowanego do warunków ekstremalnych. Przy
przednich fotelach widniała pozioma rura, której pasażerowie mogli się trzymać,
jadąc na stojąco. Tylnych foteli nie było w ogóle. Z tyłu widniała druga rura,
z której skorzystali Jason i Furia, gdyż w aucie nie było miejsca na tyle osób.
— Trzymać się!
Szczególnie ci z tyłu, żebyście nie pospadali! — krzyknął kierowca.
— Tak jest, kapitanie!
— zasalutował Jason.
Ruszyli w dalszą drogę.
Jazda ta nie należała do najbezpieczniejszych, gdyż było dużo wybojów, dziur i
kamieni, a kierowca chyba nie używał zbyt często hamulca.
— Byliście w tej
wiosce? — Szatyn przekrzyczał ryk silnika i wskazał w stronę wioski, w której
kilka godzin temu znajdował się dywizjon.
— Tak.
— Pewnie poznaliście
Shana, co? Taki stary facet. Niezły czubek.
— Taa, mieliśmy okazję
go spotkać — odpowiedział Stan.
— Też wam wróżył, co?
Szalony facet. Musi mieć niezłe prochy.
Trójka mężczyzn roześmiała
się.
— Ale musisz przyznać:
facet rzeczywiście umie przepowiadać. Jasnowidz jeden. Przepowiedział mi, że
spotkam krokodyla i kilka godzin później wiałem na złamanie karku — roześmiał
się kierowca.
— Taa, jakiś czarodziej
czy co — dodał jego pasażer.
Furia i Isaac wymienili
przelotne spojrzenia.
— Opowiadał nam, że
przeniósł się tutaj, bo tam, gdzie mieszkał, było za dużo ludzi i nie miał
chwili spokoju, bo non stop widział czyjeś wspomnienia albo myśli — mówił
kierowca. — Jak on to gadał?
— Że niektórzy ludzie
wysyłają silne fale — rzekł szatyn. — Potrzebne koło ratunkowe!
Harry ucieszył się, że
wreszcie dotarli do miasteczka, bo miał szczerze dosyć rozmawiania o
jasnowidzu. Szatyn pokazał im, gdzie jest telefon i dzięki nawigacji podał im
współrzędne miasteczka. Później się pożegnali, a trójka mężczyzn pojechała
dalej. Nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia mieszkańców miasteczka,
dywizjon skierował się do telefonu. Wiedząc, że numer do Ministerstwa Magii
będzie aktywny nawet bez wrzucenia pieniędzy, Harry podniósł słuchawkę i
wydusił numer przeznaczony dla aurorów, gdyby znaleźli się w awaryjnej
sytuacji. Jeden sygnał, drugi, trzeci…
— Brytyjskie
Ministerstwo Magii. Słucham — odezwał się kobiecy głos.
— Dzięki Merlinowi. Tu
Harry Potter z dywizjonu siódmego. — Rozległ się zduszony pisk w słuchawce. —
Wszyscy jesteśmy w Afryce. Za cholerę nie wiemy gdzie, ale znamy współrzędne. —
Podał kobiecie odpowiednie liczby. — Przyślijcie nam jakiś niemagiczny
transport, bo nie mamy tutaj dostępu do magii.
— Wszystko zapisałam.
Zaraz wyślę ulepszony magicznie helikopter, żeby było szybciej. Wypatrujcie go.
— Za ile godzin możemy
się go spodziewać?
— Około sześć godzin.
— Czekamy. — Rozłączył
się. — Wyślą helikopter. Będzie za jakieś sześć godzin.
Isaac roześmiał się
szczerze.
— Wreszcie do domu.
Nigdy więcej.
Harry uśmiechnął się,
gdy Alano i Madison rzucili się na siebie z radości. Tak, wreszcie mieli wracać
do domu.
**************************
Katie Smith, tak, Mickey jest z nimi w dżungli i w poprzednim rozdziale było kilka jego kwestii ;)
Rozdział miał być trochę wcześniej, zaraz po powrocie ze szkoły, ale ostatnio tak mi się nie chce siedzieć przed komputerem, że sama jestem w szoku.
Ostatnio narzekałam, że zaczynam pisać na siłę itd. Chyba muszę więcej narzekać, bo po tym, jak się Wam tutaj żaliłam tak mnie natchnęło, że niemal dzień w dzień zapisywałam po 3-4 strony :D Naprawdę muszę częściej narzekać na wenę :D
Do kolejnej soboty (prawdopodobnie) ;*
świetny rozdział jak każdy z resztą :D
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, no ale to chyba nic nowego :D Jak czytałam tę część o Silver to aż mi łzy w oczach stanęły, jeszcze miałam taką nastrojową piosenkę do tego, więc już w ogóle :D
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale najbardziej spodobała mi się ostatnia scena, jak Harry dzwonił do Ministerstwa, wreszcie koniec tej całej 'wycieczki'. Ale kłopoty się chyba zaczynają, skoro w następnym rozdziale okaże się, że prawdopodobnie nie mogą używać magii... Nie miałabym w sumie nic przeciwko, gdyby zostało im to na kilka tygodni, byłoby ciekawie :D Jestem okropna, zdaję sobie z tego sprawę, ale to naprawdę można by ciekawie rozwinąć. Och, rozmarzyłam się :D
Pozdrawiam i dużo weny życzę :>!
już nie mogę doczekać się reakcji ludzi jak dowiedzą się o powrocie siódemek! :D uwielbiam czytać takie sceny zaskoczenia itd. bo uwielbiam reakcje bohaterów.
OdpowiedzUsuń"Musi mieć niezłe prochy." napewno. pewnie się nawdychał proszku fiuu.
narzekaj, narzekaj to może uda Ci się książkę napisać ;) :D
czekam z niecierpliwością i pozdrawiam! :D
Rozdział bardzo mi się podoba, w końcu się ucieszy Silver :D
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że to John za tym stoi... I czy musisz tak męczyć Harrego? A razem z nim cały dywizjon? Aż mi się ich żal zrobiło... Ale wyleczą się z tego, prawda? Powiedz, że prawda!
Ja nie wytrzymam cały tydzień, ja muszę wiedzieeeeeć!!!
Dobra, już pojęczałam :D A tak na serio, nie mogę się doczekać następnego rozdziału, ta notka na bocznym pasku.... Arr.. :D To będzie cudowne, i jak już pisałam wyżej i wcześniej. John coś strasznie kręci, i wydaje mi się, że Tony spuści mu łomot razem z Siódemkami :D
Życzę Weny i Pozdrawiam
Rewelacyjny rozdział! ♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuńDziś co chwilę wchodziłam na Twojego bloga i sprawdzałam, czy jest nowy rozdział
takie szczęście, gdy wreszcie się pojawił ^^
♥
Trafiłam gdzieś koło grudnia na twojego drugiego bloga- drugie oblicze i momentalnie się zakochałam! Potem przeczytałam tu rozdziały i po prostu się uzależniłam!!! Jak ty to robisz?! Pewnie gdybyś mnie obudziła o dwunastej w nocy to mogłabym ci zacytować jakieś kwestie z obu blogów. :D
OdpowiedzUsuńNo ale przejdźmy do rzeczy. Rozdział cudowny, od rana sprawdzałam, czy pojawiła się kolejna część :) Ja nie wytrzymam do następnej sobotyyyyyyy!!!!! Twoje blogi są po prostu GENIALNE!!!! Ciągła akcja, nowe wątki...
Możliwe, że nie będę mogła zawsze komentować wpisów, ale wiedz, że czytam i podziwiam!!
Pozdro
fala1
Ciekawe co im się przytrafi w przyszłym rozdziale, bo to zaakcentowanie na końcu tego jest aż nadto widoczne :)
OdpowiedzUsuńHmmm ... czy tylko ja uważam odświeżanie opowiadanie w sobotę co chwilę w oczekiwaniu na rozdział za ... dziwne? xd
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, ciekawa postać jasnowidza no i oczywiście dyskusje siódemek ... <3
Nie za bardzo wiem, co napisać, więc wybacz, ale no .. będe już kończyć xD
Do następnej notki
~Kejti ;3
PS Uwielbiam Cię za to, że siódemki już wracają do domu, a tu problemy z ich magią .. to jest piękne xd
Uff, w końcu im się udało! Muszę przyznać, że odetchnęłam z ulgą tak, jak oni. To przyjemne tak wczuć się w akcję opowiadania, tak sobie myślę - a może to nawet dobrze, że zrobiłam sobie przerwę od tego ficka? Trochę odpoczęłam i mogę zachwycać się na nowo, bo wcześniej odczuwałam lekkie zmęczenie materiałem. Tak to już jest, za mało źle, za dużo - jeszcze gorzej.
OdpowiedzUsuńCo się nie stanie w życiu Harry'ego, to muszę zerkać na słowa tego jasnowidza, bo coś mi się wydaje, że sporo się stanie, a Harry pomyśli, że jasnowidz to przewidział :P
Reakcja siódemek na białych ludzi - boska, lecz w takiej sytuacji całkowicie normalna. Ciekawi mnie, co będzie się działo po ich powrocie. Zapewne wszyscy, którzy w nich wierzyli, z wielką ulgą będą mogli powiedzieć "a nie mówiłem?" całemu magicznemu światu. W końcu niewiele osób w nich wierzyło. Czekam na pojawienie się Tony'ego (i jego "a nie mówiłem?" XD), bo on z nich wszystkich najbardziej wierzył w dywizjon. I ta radość ludzi... zaraz zabieram się za czterdziesty drugi rozdział :)
I tutaj również bez wyłapania błędów :)
Pozdrawiam,
Frigus (www.pisanina-frigus.blogspot.com)
Hahaha!
OdpowiedzUsuńUdało im się! ;d
Tylko, kto ich tak urządził?
Czyżby John? :d
Taka wycieczka, go ogromne przeżycie, którego im nie zazdroszczę ;D
Ciekawe, że trafili na jasnowidza...
Moje ulubione fragmenty?
"Debile. Wszędzie debile — podsumowała pod nosem, widząc głupie spojrzenia Alano i Jasona."
Oraz
"Alano skoczył na środek drogi z rykiem radości.
— Biali! Ku*wa, biali! Cud! — krzyknął, gdy auto zatrzymało się przed nimi."
Przy tym drugim, wyobraźnia podsunęła mi obraz czarnego Nygasa, podskakującego na środku drogi i wymachującego dziko rękoma XD
To się Anglicy zdziwią...
Ile oni tam w końcu siedzieli? Miesiąc???
Pozdrawiam,
~Cathy_Riddle
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo interesujący jest ten jasnowidz, w końcu udało im się dostać do i skontaktował się z biurem, ciekawe jaka tam reakcja, że skontaktował się dywizjon siódmy…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Czy coś przegapiłam? Nie było fragmentu z tą małpką :c
OdpowiedzUsuńHejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ten jasnowidz jest bardzo interesujący, w końcu skontaktował się z biurem... ciekawe jaka tam jest reakcja, że skontaktował się z nimi dywizjon siódmy… ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga